wtorek, 28 maja 2013
Przepraszam Was!
Naprawdę to nie ode mnie zależy, ale komputer dalej jest w naprawie, a nigdzie indziej nie mogę pisać. Obiecuję, nawet przysięgam, że kolejne rozdziały pojawią się w przeciągu około dziesięciu dni, ale przepraszam Was strasznie za to, że tak długo czekacie, a ja się nie odzywam. Wybaczycie? :) LIGA ŚWIATOWA nieługo, mam nadzieję, że zabije Wam to nudę :)
wtorek, 14 maja 2013
Przepraszam!
Wybaczcie, że nie dodaję nowych rozdziałów, ale znowu padł mi komputer. Nie wiem, czy nie będę musiała zainwestować w nowy sprzęt. Jednak ciągle myślę nad nowymi rozdziałami i mam nadzieję, że będą lepsze :)
poniedziałek, 6 maja 2013
Info!
Mamy nowe wieści! Przegląd Sportowy podał, że Bartek Kurek na najbliższy sezon pojawi się w barwach Lube Banca Macerata. Cieszycie się? Bo ja szaleję! Według mnie, to potężna szansa i dobrze, że stara się ją wykorzystać. Co wy na to? :)
http://sport.wp.pl/kat,1912,title,PS-Kurek-przenosi-sie-do-Maceraty,wid,15544773,wiadomosc.html?ticaid=11089f - więcej informacji :)
http://sport.wp.pl/kat,1912,title,PS-Kurek-przenosi-sie-do-Maceraty,wid,15544773,wiadomosc.html?ticaid=11089f - więcej informacji :)
Rozdział 7
Następnego ranka…
Obudziłam
się wcześnie rano, znowu między czterema białymi ścianami. Miałam być wypisana
do domu, z czego się naprawdę cieszyłam. Przynajmniej raz na mojej bladej
twarzy pojawił się uśmiech. Z trudem wstałam z łóżka i ubrałam się stosownie do
pogody. Jak to zwykle w Rosji bywa pod koniec października, zaczął padać
delikatny śnieg. Spojrzałam na okno i pomyślałam, że może to być ostatnia zima
w moim życiu. Mimowolnie po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą
natychmiast otarłam. Mama mnie w życiu uczyła, że nigdy nie można się poddawać.
Zawsze trzeba walczyć, choćby o coś niemożliwego.
Po chwili
pojawił się lekarz.
- Kiedy
pojawi się dawca, powiadomimy panią niezwłocznie. Leczenie będzie
przeprowadzone w Polsce, dlatego od razu skierujemy panią do Warszawy. –
powiedział, z czego bardzo się ucieszyłam. Zobaczę jeszcze mój ukochany kraj.
- Dziękuję
panie doktorze. – delikatnie się uśmiechnęłam.
- Bardzo
proszę na siebie uważać. Przypominam, że ma pani znacznie osłabioną odporność,
więc wszelkie przeziębienia są bardzo niebezpieczne. – przytaknęłam.
- Zdaję
sobie sprawę. Mam przychodzić na jakieś kontrole? – spytałam.
- Na razie
nie jest to konieczne. Jeśli coś niepokojącego będzie się działo, proszę się do
mnie zgłosić.
- Dobrze. Do
widzenia. – wzięłam od mężczyzny teczkę z wynikami i wyszłam ze szpitala.
Szłam sobie
spacerkiem, upajając się w końcu świeżym powietrzem, które po mimo zawartości
spalin było dla mnie orzeźwiające. Dotarłam do mieszkania, w którym o dziwo
było pusto. Zadzwoniłam do Irmy, spytać się, gdzie jest. Dowiedziałam, się, że
moja przyjaciółka przebywa u Jurija i wróci po południu. Wzruszyłam ramionami i
zabrałam się do nadrabiania zaległości z wykładów. Zajęło mi to sporo czasu.
Moją naukę przewał dzwonek do drzwi. Nawiedził mnie nikt inny, jak Matthew. Chłopak
stanął w drzwiach z bukietem róż i butelką hiszpańskiego wina.
- Dzień
dobry! – posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Cześć,
wejdź. – uśmiechnęłam się i wpuściłam go do środka. Podał mi kwiaty, za które podziękowałam
mu buziakiem w policzek. Rozsiedliśmy się wygodnie w salonie, przyniosłam
kieliszki i postanowiłam w ten sposób zapomnieć o mojej chorobie.
- Skąd
wiesz, że już wróciłam? – spytałam, kiedy mój towarzysz otwierał wino.
- Widziałem
się z Jurijem, a on rozmawiał z Arkadiewną. – uśmiechnął się. – Podobno
dostałaś niezłą ofertę gry. – poruszył brwiami, a mnie coś ścisnęło za gardło.
- No tak…
- Nie
cieszysz się? – czy on musi mnie tak męczyć?
- Bardzo się
cieszę, tylko nie wiem, czy skorzystam. To daleko, ja muszę skończyć tutaj studia, chociaż i tak
wybieram się niedługo do Polski… Nie wiem na jak długo, możliwe, że już nie
wrócę. – głos zaczął mi się łamać, ale nie dawałam tego po dobie poznać.
- Nie
wyjeżdżaj. Nie teraz… - złapał mnie za rękę, a ja zadrżałam. Wiedział?
- Matt… -
zaczęłam.
- Zależy mi
na tobie Monika, jesteś przecudowną dziewczyną… - popatrzył mi w oczy i zaczął
zbliżać swoją twarz do mojej. Czułam jego ciepły oddech na moich policzkach,
jednak gwałtownie się odsunęłam.
- Matt, ale
my nie możemy! – powiedziałam stanowczo.
- Ale
czemu?! Boisz się?! – roześmiał się, ale później zorientował się, że ja nie
żartuję.
- Dla
twojego dobra! – szepnęłam, nie mogąc się nijak opanować. Teraz wiedziałam, że
czułam coś do niego, ale jednocześnie zniszczyłabym mu życie. Załamie się,
kiedy go zostawię.
- Ale
dlaczego! Podaj mi chociaż jeden powód! – dociekał, dalej nie wypuszczając
moich rąk ze swojego uścisku.
- Bo długo
się sobą nie nacieszymy… Mam białaczkę… Zostało mi kilka miesięcy życia, rozumiesz?
- ostatnie zdanie wypowiedziałam ledwo dosłyszalnie, po czym się rozpłakałam.
Matt patrzył się na mnie, ciągle w bezruchu. W końcu się otrząsnął i nie
czekając na moją reakcję najzwyczajniej mnie pocałował. Byłam zaskoczona jego zachowaniem,
jednak nie protestowałam. Później mocno mnie do siebie przytulił i nie
wypuszczał z objęć.
- Damy sobie
radę. Choćbym cię miał wywieźć na drugi koniec Ameryki, to zobaczysz, że w
końcu wyzdrowiejesz. – szeptał mi do ucha.
- Mówię ci,
że dla mnie nie ma już ratunku. Moja mama umarła na białaczkę, dwadzieścia lat
z nią walczyła, ale i tak przegrała. Musisz się z tym pogodzić Matt.
- Czy ty nie
rozumiesz, że ja cię kocham? Że o tobie nie zapomnę? Nie mogę! Choćbym chciał,
to nigdy nie dam rady! – patrzył mi w oczy, jakby chciał mi coś powiedzieć bez
słów.
- Też cię
kocham, ale nic na to nie poradzę… - spuściłam głowę, bo nie miałam odwagi
patrzeć w jego przepełnione rozpaczą i smutkiem tęczówki.
Wtedy
usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi i do mieszkania weszli Jurij i Irma.
- Cześć
wszystkim, co wy ro… - urwał Jurij, widząc klęczącego przede mną Andersona i
moją mokrą od łez twarz. Irma nic nie powiedziała, tylko wybuchła płaczem i
poszła do swojego pokoju, a za nią Jurij. Matthew jednak dalej mnie nie
opuszczał.
- Idziemy na
spacer? – spytał po chwili, widząc, że zrobiłam się blada jak ściana. Zgodziłam
się i wyszliśmy na zewnątrz. Matt objął mnie ramieniem, wcale się nie
odzywając, bo w sumie, słowa w tej sytuacji były zbędne.
Mijaliśmy
zakochane pary, uśmiechniętych rodziców z dziećmi, a ja coraz bardziej
żałowałam, że to stało się teraz, podczas gdy znalazłam kogoś, kogo kochałam,
rozwijałam sportową i medyczną karierę, a nie kiedy miałam dwa, czy trzy latka
i ledwo rozróżniałam kolory. Czułam na sobie przenikliwe spojrzenie Andersona.
Odwróciłam wzrok i wpatrywałam się w niebo, jakby szukając do niego wejścia.
- Czy ja
byłam dobrym człowiekiem? – spytałam po chwili ciszy.
- Ty jesteś
dobrym człowiekiem. – Matt zaakcentował drugie słowo. – Nie poddawaj się
Monika, przecież jeszcze żyjesz… W kilka miesięcy da się wiele zrobić. –
ostatnim zdaniem dał mi wiele do myślenia. W sumie mam prawie rok. Usiedliśmy
na ławce, przytuleni do siebie. – Miałaś kiedyś jakieś marzenie? – spytał po chwili.
- Już się
spełniło. – uśmiechnęłam się nikle i złożyłam na jego ustach delikatny
pocałunek. Widać, że był wniebowzięty, co nawet trochę mnie rozśmieszyło.
- Powiedz mi
coś o sobie, bo wiem tylko gdzie mieszkasz, skąd jesteś, czym się teraz
zajmujesz, a o niczym więcej nie mam pojęcia. – popatrzył na mnie.
- Co tu dużo
mówić. Urodziłam się w Polsce, dokładnie w Rzeszowie, ale po śmierci mamy,
wyjechałam do Brazylii. Wtedy zaczął się mój koszmar. Ojciec zaczął pić, wcale
się mną nie zajmował. Nie miałam z kim porozmawiać. Po kilku latach tam
spędzonych, myślałam, że więcej nie wytrzymam, ale wtedy znalazłam pasję…
- Zaczęłaś
grać w ręczną. – uśmiechnął się do mnie Matt.
- Dokładnie.
– odwzajemniłam gest.
- Kontynuuj.
– widocznie zaciekawiła go moja historia.
- Wzięłam
się za siebie. Postanowiłam dążyć do celów, które sobie wyznaczyłam. Doszłam do
wniosków, że dam radę się stąd wyrwać, że wyjadę i znajdę kogoś, kto mnie w
końcu zrozumie. To było moje marzenie… - zerknęłam na mojego towarzysza, który
siedział wpatrzony w drzewo i się nie odzywał, jednak po chwili odzyskał dar
mowy.
- Za co
właściwie ty mnie kochasz? – spytał z powagą w głosie, na co ja delikatnie się
uśmiechnęłam, gdyż przypomniałam sobie idealny cytat.
- „Nie mów
nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości”. – wyrecytowałam.
- Paulo
Coelho… - powiedział z uznaniem.
- Znasz? –
zdziwiłam się.
- Jak
mógłbym nie znać. – odwrócił się w moją stronę i po chwili poczułam jego ciepłe
wargi na swoich ustach…
Dostałam weny :) Stworzyłam ten
rozdział w czasie, kiedy powinnam się uczyć matematyki z rozkazu mojej mamy :)
No cóż, siatkówka jest sportem logicznym, wiec w sumie czasu wcale nie
zmarnowałam :) Byłam robić zdjęcia do paszportu. Te przepisy są po prostu
straszne. Będę wyglądać jak Fiona, dosłownie ;) Pozdrawiam was gorąco :)
czwartek, 2 maja 2013
Rozdział 6
- Monika, co
się stało?! – spytał, podchodząc do mojego łóżka i łapiąc mnie za rękę.
- To nic
poważnego… - stwierdziłam, że nie będę robić z siebie ofiary. Nie potrzebuję
przecież litości. Wszyscy traktowaliby mnie jak „chorą na białaczkę”, a nie
zwykłą dziewczynę. Zacisnęłam zęby, żeby się nie popłakać.
- Martwiłem
się o ciebie, bardzo… - rzeczywiście, był cały blady. - Ale już lepiej? –
popatrzył mi w oczy, szeroko się uśmiechając, a ja spuściłam wzrok. Nie
chciałam, żeby widział, co teraz czuję. W końcu zdobyłam się na lekki uśmiech.
- Nie martw
się, lepiej. – szepnęłam. Za chwilę do sali wszedł lekarz. Już chciał coś
powiedzieć, ale wtedy przyłożyłam sobie palec do ust, nie chcąc, żeby coś się
wydało. Na szczęście specjalista był inteligentnym człowiekiem i domyślił się,
o co mi chodzi. Podszedł do nas z krzywym uśmiechem. W sumie, wcale mu się nie
dziwiłam.
- Mamy
wyniki badań… - powiedział i pokazał mi dwie kartki, na których drobnym
druczkiem były wypisane różne pomiary.
- Tutaj… -
wskazał palcem na jedną z linijek. – Ma pani leukocyty, które…
- Tak, wiem.
– przerwałam mu. – Studiuję medycynę. – uśmiechnęłam się nikle. Za to Matt
popatrzył na mnie z uznaniem.
- Bardzo się
cieszę… - wydusił z siebie doktor, po czym wyszedł.
- Mogę
zobaczyć? – spytał Matthew, zerkając w kierunku dokumentów.
- Nie! –
wyrwało mi się. – To znaczy, nie ma tu co oglądać… Wyniki jak u przeciętnego,
zdrowego człowieka. – głos mi zadrżał, na szczęście Anderson tego nie zauważył,
jedynie przytaknął.
- A ty
przypadkiem nie powinieneś być na treningu? – spytałam, zerkając na zegarek,
który ukazywał godzinę dwudziestą.
- No
powinienem… Ale mnie tam nie ma. – on się mnie boi?
- Nie mów,
że przeze mnie urwałeś się z hali?
- Nie przez
ciebie, ale koniecznie chciałem się z tobą zobaczyć. – uśmiechnął się.
- Bardzo mi
miło, ale więcej tak nie rób.
- Skończyły
się odwiedziny… Proszę już opuścić szpital. – za chwilę w sali pojawiła się
pielęgniarka i Matt musiał wyjść. Za to ja opadłam bezsilnie na poduszkę i
ponownie się rozpłakałam. Nie dość, że mam przed sobą tylko parę miesięcy
życia, to muszę jeszcze okłamywać innych. Leżałam wpatrzona w sufit i
zastanawiałam się, czy zadzwonić do ojca. Znając życie, nie będzie gotowy na
jaką kol wiek rozmowę, ze względu na ilość promili alkoholu we krwi, ale próba
nie strzelba. Nie obchodziło mnie to, że zapłacę fortunę za połączenie Rosja -
Brazylia, po prostu wystukałam numer i czekałam aż w słuchawce odezwie się głos
taty.
- Słucham? –
po chwili ojciec odebrał. O dziwo był trzeźwy. Skupiłam w sobie całą odwagę,
jaka jeszcze we mnie tkwiła i po raz pierwszy od kilku lat odezwałam się do
niego.
- Cześć
tato… - powiedziałam nieśmiało.
- Witaj
córeczko. Dawno cię nie słyszałem, coś się stało? – spytał z troską w głosie, aż
myślałam, że z żalu i tęsknoty najzwyczajniej się popłaczę.
- Stało się…
- ledwo się opanowałam. – Mam białaczkę, tak jak mama. – ostatnie słowa
wypowiedziałam na bezdechu.
- … - cisza,
myślałam, że się rozłączył. – Dlaczego mi o tym mówisz? – tym pytaniem
wyprowadził mnie z równowagi.
- Dlaczego?
– krzyknęłam. – Bo jesteś moim ojcem?! – bardziej spytałam niż stwierdziłam.
- Wiesz, że
nic ci na to nie poradzę… To jest po prostu choroba. Musisz się z tym pogodzić.
– myślałam, że nie wytrzymam. On najzwyczajniej starał się mnie dobić i mieć
problem z głowy. Człowiek, z którym tyle mnie łączyło, po śmierci matki stał
się potworem. Nie umiałam z nim łapać kontaktu. Przynajmniej przed śmiercią
chciałam się z nim pogodzić. Widocznie, nie było mi to dane.
- Dziękuję
tatusiu za pocieszenie. Szkoda tylko, że już więcej się nie zobaczymy. –
wyszlochałam i zakończyłam połączenie, po czym rzuciłam telefon na szafkę. Z
moich oczu ponownie poleciały gorzkie łzy, a smutek ukoił dopiero sen, który
nadszedł niebawem.
Z perspektywy Arkadiewnej…
Rano obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Jak z procy
wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Włosy zaplotłam w niedbałego
warkocza, wrzuciłam na siebie jeansowe rurki i luźną koszulkę, po czym
pobiegłam do szpitala. Modliłam się w duchy, żeby mnie wpuścili. Na szczęście
mogłam wejść do Moniki. Dziewczyna była cała blada, zapłakana i bez chęci do
życia. W takim stanie nigdy jej nie widziałam. Zauważyła mnie dopiero, jak
delikatnie usiadłam na jej łóżku.
- Monia,
powiesz mi coś? – spytałam cicho, widząc jak ciężko jest jej cokolwiek z siebie
wydusić.
- Nie powiesz nikomu? – poprosiła, na co ja
przytaknęłam.
- Za nic w
świecie, to nasza tajemnica. – złapałam ją za rękę i posłałam krzepiący
uśmiech.
- Mam
białaczkę. – szepnęła.
- Słucham?!
– nie dowierzałam.
- Proszę,
nie chcę tego powtarzać.
- Matko… -
nic więcej nie mogłam z siebie wydusić. Mocno ją przytuliłam i pozwoliłam się
wypłakać w rękaw. – Będzie dobrze. Zobaczysz. – nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć.
– A czemu mam nikomu nie mówić? – spytałam w końcu.
- Wszyscy
zaczną się nade mną litować, a w szczególności Matt. Jeszcze kilka miesięcy i
nie będę się musiała męczyć. Wiesz jak musi być cudownie na tym drugim świecie?
Znowu zobaczę się z mamą, będę jej mogła wszystko powiedzieć… - mówiła, jakby
jedną nogą była już za bramą nieba.
- Co ty
mówisz… - zaprzeczyłam.
- Przecież
to prawda. Święta prawda. Ale pomimo tego, nie mów o mojej chorobie nikomu!
- Dobrze.
Obiecuję. A co zrobisz z tym? – wyciągnęłam z torebki kopertę i podałam ją
Monice. Otworzyła ją i zakryła twarz dłońmi. Okazało się, że była to propozycja
gry Dinamo Wołgograd, o której Monika zawsze marzyła.
Dlaczego dopiero teraz ją zauważyli?
- Monia… -
szepnęłam i położyłam jej dłoń na ramieniu.
- Weź to do
domu. – podała mi kartkę. – Nie chcę na to patrzeć. – oparła się na poduszce i
ponownie utkwiła wzrok w jakimś punkcie za oknem.
- Mam już
iść? – powiedziałam cicho, na co przyjaciółka przytaknęła. Cicho wstałam i
skierowałam się w kierunku drzwi, dalej nie wierząc, w to, co się wydarzyło.
Wróciłam do mieszkania
i odłożyłam dokument na szafkę, po czym weszłam do salonu i zasiadłam na
fotelu. Długo nie posiedziałam, bo musiałam otworzyć drzwi, do których ktoś
natrętnie się dobijał. W progu stał Jurij.
- Cześć
Irma. Wyskoczysz na kawę? – uśmiechnął się.
- Ja… -
zatkało mnie.
- No nie daj
się prosić.
- Jurij, ja
naprawdę nie jestem dzisiaj w nastroju na…
- No to ci
humor poprawię.
- Wejdź. –
dałam za wygraną i zaprosiłam chłopaka do środka, po czym poszłam się przebrać.
Gdy wróciłam, zastałam Jurija, czytającego list z klubu.
- Widzę, że
Monika wielką karierę rozpoczyna. – uśmiechnął się.
- Tak… Bardzo
wielką. – mruknęłam, przypominając sobie jej dzisiejsze słowa. – Chodźmy już. –
uśmiechnęłam się i zamknęłam za nami drzwi.
Smutny rozdział, ale przełomowy :) Dodaję
rozdział dzisiaj, bo jutro prawdopodobnie nie zdążę, a wiadomo, że lepiej
wcześniej, niż za późno :) Jak
obstawiacie ligę mistrzów? Bayern, czy Borussia? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)