Następnego ranka…
Obudziłam
się wcześnie rano, znowu między czterema białymi ścianami. Miałam być wypisana
do domu, z czego się naprawdę cieszyłam. Przynajmniej raz na mojej bladej
twarzy pojawił się uśmiech. Z trudem wstałam z łóżka i ubrałam się stosownie do
pogody. Jak to zwykle w Rosji bywa pod koniec października, zaczął padać
delikatny śnieg. Spojrzałam na okno i pomyślałam, że może to być ostatnia zima
w moim życiu. Mimowolnie po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą
natychmiast otarłam. Mama mnie w życiu uczyła, że nigdy nie można się poddawać.
Zawsze trzeba walczyć, choćby o coś niemożliwego.
Po chwili
pojawił się lekarz.
- Kiedy
pojawi się dawca, powiadomimy panią niezwłocznie. Leczenie będzie
przeprowadzone w Polsce, dlatego od razu skierujemy panią do Warszawy. –
powiedział, z czego bardzo się ucieszyłam. Zobaczę jeszcze mój ukochany kraj.
- Dziękuję
panie doktorze. – delikatnie się uśmiechnęłam.
- Bardzo
proszę na siebie uważać. Przypominam, że ma pani znacznie osłabioną odporność,
więc wszelkie przeziębienia są bardzo niebezpieczne. – przytaknęłam.
- Zdaję
sobie sprawę. Mam przychodzić na jakieś kontrole? – spytałam.
- Na razie
nie jest to konieczne. Jeśli coś niepokojącego będzie się działo, proszę się do
mnie zgłosić.
- Dobrze. Do
widzenia. – wzięłam od mężczyzny teczkę z wynikami i wyszłam ze szpitala.
Szłam sobie
spacerkiem, upajając się w końcu świeżym powietrzem, które po mimo zawartości
spalin było dla mnie orzeźwiające. Dotarłam do mieszkania, w którym o dziwo
było pusto. Zadzwoniłam do Irmy, spytać się, gdzie jest. Dowiedziałam, się, że
moja przyjaciółka przebywa u Jurija i wróci po południu. Wzruszyłam ramionami i
zabrałam się do nadrabiania zaległości z wykładów. Zajęło mi to sporo czasu.
Moją naukę przewał dzwonek do drzwi. Nawiedził mnie nikt inny, jak Matthew. Chłopak
stanął w drzwiach z bukietem róż i butelką hiszpańskiego wina.
- Dzień
dobry! – posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Cześć,
wejdź. – uśmiechnęłam się i wpuściłam go do środka. Podał mi kwiaty, za które podziękowałam
mu buziakiem w policzek. Rozsiedliśmy się wygodnie w salonie, przyniosłam
kieliszki i postanowiłam w ten sposób zapomnieć o mojej chorobie.
- Skąd
wiesz, że już wróciłam? – spytałam, kiedy mój towarzysz otwierał wino.
- Widziałem
się z Jurijem, a on rozmawiał z Arkadiewną. – uśmiechnął się. – Podobno
dostałaś niezłą ofertę gry. – poruszył brwiami, a mnie coś ścisnęło za gardło.
- No tak…
- Nie
cieszysz się? – czy on musi mnie tak męczyć?
- Bardzo się
cieszę, tylko nie wiem, czy skorzystam. To daleko, ja muszę skończyć tutaj studia, chociaż i tak
wybieram się niedługo do Polski… Nie wiem na jak długo, możliwe, że już nie
wrócę. – głos zaczął mi się łamać, ale nie dawałam tego po dobie poznać.
- Nie
wyjeżdżaj. Nie teraz… - złapał mnie za rękę, a ja zadrżałam. Wiedział?
- Matt… -
zaczęłam.
- Zależy mi
na tobie Monika, jesteś przecudowną dziewczyną… - popatrzył mi w oczy i zaczął
zbliżać swoją twarz do mojej. Czułam jego ciepły oddech na moich policzkach,
jednak gwałtownie się odsunęłam.
- Matt, ale
my nie możemy! – powiedziałam stanowczo.
- Ale
czemu?! Boisz się?! – roześmiał się, ale później zorientował się, że ja nie
żartuję.
- Dla
twojego dobra! – szepnęłam, nie mogąc się nijak opanować. Teraz wiedziałam, że
czułam coś do niego, ale jednocześnie zniszczyłabym mu życie. Załamie się,
kiedy go zostawię.
- Ale
dlaczego! Podaj mi chociaż jeden powód! – dociekał, dalej nie wypuszczając
moich rąk ze swojego uścisku.
- Bo długo
się sobą nie nacieszymy… Mam białaczkę… Zostało mi kilka miesięcy życia, rozumiesz?
- ostatnie zdanie wypowiedziałam ledwo dosłyszalnie, po czym się rozpłakałam.
Matt patrzył się na mnie, ciągle w bezruchu. W końcu się otrząsnął i nie
czekając na moją reakcję najzwyczajniej mnie pocałował. Byłam zaskoczona jego zachowaniem,
jednak nie protestowałam. Później mocno mnie do siebie przytulił i nie
wypuszczał z objęć.
- Damy sobie
radę. Choćbym cię miał wywieźć na drugi koniec Ameryki, to zobaczysz, że w
końcu wyzdrowiejesz. – szeptał mi do ucha.
- Mówię ci,
że dla mnie nie ma już ratunku. Moja mama umarła na białaczkę, dwadzieścia lat
z nią walczyła, ale i tak przegrała. Musisz się z tym pogodzić Matt.
- Czy ty nie
rozumiesz, że ja cię kocham? Że o tobie nie zapomnę? Nie mogę! Choćbym chciał,
to nigdy nie dam rady! – patrzył mi w oczy, jakby chciał mi coś powiedzieć bez
słów.
- Też cię
kocham, ale nic na to nie poradzę… - spuściłam głowę, bo nie miałam odwagi
patrzeć w jego przepełnione rozpaczą i smutkiem tęczówki.
Wtedy
usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi i do mieszkania weszli Jurij i Irma.
- Cześć
wszystkim, co wy ro… - urwał Jurij, widząc klęczącego przede mną Andersona i
moją mokrą od łez twarz. Irma nic nie powiedziała, tylko wybuchła płaczem i
poszła do swojego pokoju, a za nią Jurij. Matthew jednak dalej mnie nie
opuszczał.
- Idziemy na
spacer? – spytał po chwili, widząc, że zrobiłam się blada jak ściana. Zgodziłam
się i wyszliśmy na zewnątrz. Matt objął mnie ramieniem, wcale się nie
odzywając, bo w sumie, słowa w tej sytuacji były zbędne.
Mijaliśmy
zakochane pary, uśmiechniętych rodziców z dziećmi, a ja coraz bardziej
żałowałam, że to stało się teraz, podczas gdy znalazłam kogoś, kogo kochałam,
rozwijałam sportową i medyczną karierę, a nie kiedy miałam dwa, czy trzy latka
i ledwo rozróżniałam kolory. Czułam na sobie przenikliwe spojrzenie Andersona.
Odwróciłam wzrok i wpatrywałam się w niebo, jakby szukając do niego wejścia.
- Czy ja
byłam dobrym człowiekiem? – spytałam po chwili ciszy.
- Ty jesteś
dobrym człowiekiem. – Matt zaakcentował drugie słowo. – Nie poddawaj się
Monika, przecież jeszcze żyjesz… W kilka miesięcy da się wiele zrobić. –
ostatnim zdaniem dał mi wiele do myślenia. W sumie mam prawie rok. Usiedliśmy
na ławce, przytuleni do siebie. – Miałaś kiedyś jakieś marzenie? – spytał po chwili.
- Już się
spełniło. – uśmiechnęłam się nikle i złożyłam na jego ustach delikatny
pocałunek. Widać, że był wniebowzięty, co nawet trochę mnie rozśmieszyło.
- Powiedz mi
coś o sobie, bo wiem tylko gdzie mieszkasz, skąd jesteś, czym się teraz
zajmujesz, a o niczym więcej nie mam pojęcia. – popatrzył na mnie.
- Co tu dużo
mówić. Urodziłam się w Polsce, dokładnie w Rzeszowie, ale po śmierci mamy,
wyjechałam do Brazylii. Wtedy zaczął się mój koszmar. Ojciec zaczął pić, wcale
się mną nie zajmował. Nie miałam z kim porozmawiać. Po kilku latach tam
spędzonych, myślałam, że więcej nie wytrzymam, ale wtedy znalazłam pasję…
- Zaczęłaś
grać w ręczną. – uśmiechnął się do mnie Matt.
- Dokładnie.
– odwzajemniłam gest.
- Kontynuuj.
– widocznie zaciekawiła go moja historia.
- Wzięłam
się za siebie. Postanowiłam dążyć do celów, które sobie wyznaczyłam. Doszłam do
wniosków, że dam radę się stąd wyrwać, że wyjadę i znajdę kogoś, kto mnie w
końcu zrozumie. To było moje marzenie… - zerknęłam na mojego towarzysza, który
siedział wpatrzony w drzewo i się nie odzywał, jednak po chwili odzyskał dar
mowy.
- Za co
właściwie ty mnie kochasz? – spytał z powagą w głosie, na co ja delikatnie się
uśmiechnęłam, gdyż przypomniałam sobie idealny cytat.
- „Nie mów
nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości”. – wyrecytowałam.
- Paulo
Coelho… - powiedział z uznaniem.
- Znasz? –
zdziwiłam się.
- Jak
mógłbym nie znać. – odwrócił się w moją stronę i po chwili poczułam jego ciepłe
wargi na swoich ustach…
Dostałam weny :) Stworzyłam ten
rozdział w czasie, kiedy powinnam się uczyć matematyki z rozkazu mojej mamy :)
No cóż, siatkówka jest sportem logicznym, wiec w sumie czasu wcale nie
zmarnowałam :) Byłam robić zdjęcia do paszportu. Te przepisy są po prostu
straszne. Będę wyglądać jak Fiona, dosłownie ;) Pozdrawiam was gorąco :)
Romantycznie się zrobiło, ale i smutno, Nie można się poddawać. Trzeba walczyć do końca...
OdpowiedzUsuńJa też lubię sobie po pisać rozdziały na bloga jak muszę się uczyć :)
Na pewno zdjęcie nie wyszło tak źle :)
Pozdrawiam :)
http://zwyklyczas.blogspot.com/
Więc witam w klubie :D Mam te fotki, rzeczywiście poczwara xD
UsuńDobrze, że Monika spotkała Matta i zarazem odnalazła swoją miłość. Uważam, że należy jej się szczęście bo w swoim krótkim życiu i tak już dużo przeszła. Śmierć matki, ojciec który nią się w ogóle nie zajmuje i nie interesuje, jest mu obojętna...
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie koniec.... :D
UsuńZajebiste. Szczerze to aż nie wiem co napisać. Bardzo dobrze, że się w końcu dowiedział. No i zachował jak trzeba :)
OdpowiedzUsuńAle od razu nasuwa mi się jedno pytanie....Ty jej nie uśmiercisz, prawda?
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
[fighting--for--happiness.blogspot.com]
dzięki wielkie :) hhmmm.... zastanawiam się. jak będę miała zły humor, to pewnie ją utłukę XD
UsuńTen rozdział jest tak cudowny ,że aż nie wiem co mam napisać. Nawet nie wiesz jak się cieszę ,że Mat się zdecydował powiedzieć Monice co czuje i vice versa, zachował się też odpowiednio jak dowiedział się ,że jest chora. Najgorsze co może zrobić Monia w takim momencie to się poddać. Ma dla kogo żyć, dla kogo walczyć musi to zrobić chociażby dla Mata czy samej siebie :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :*
Dzięki wielkie :)
UsuńDlaczego ja dopiero teraz znalazłam takiego cudownego bloga ? No dlaczego dopiero teraz zaczęłam czytać to świetne opowiadanie ? *.* W suwie to lepiej późno niż w cale ;) W godzinę wszystko nadrobiłam i stwierdzam, że jesteś genialna :) Uwielbiam Andersona i cieszę się, że ktoś pisze takie świetne opowiadanie z nim w roli głównej ;D Mam ogromną nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Że pomimo i wbrew całemu światu Monika wyzdrowieje i będzie szczęśliwa z Mattem :) Zapewniam, że będę śledzić losy tej pary :)) + Super jest również to, że Monika gra w ręczną, bo dla mnie jest to sport, który kocham tak jak siatkówkę :D
OdpowiedzUsuńZapraszam także na moje siatkarskie 'wypociny' :
http://nie-mam-nic.blogspot.com/
Pozdrawiam :)
Też czytam od pewnego czasu twojego bloga :D I strasznie Ci dziękuję, bo dodałaś mi skrzydeł :D
UsuńW takim razie zapraszam na nowy rozdział :
Usuńhttp://nie-mam-nic.blogspot.com/
:)
Twój nowy blog jest chyba nawet lepszy od poprzedniego;) Ale to taka smutna historia;( Oby znalazł się dawca i wszystko się ułożyło;) pozdrawiam i zapraszam do siebie
OdpowiedzUsuńLizak;*
Dziękuję :)
Usuń