czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 6


- Monika, co się stało?! – spytał, podchodząc do mojego łóżka i łapiąc mnie za rękę.
- To nic poważnego… - stwierdziłam, że nie będę robić z siebie ofiary. Nie potrzebuję przecież litości. Wszyscy traktowaliby mnie jak „chorą na białaczkę”, a nie zwykłą dziewczynę. Zacisnęłam zęby, żeby się nie popłakać.
- Martwiłem się o ciebie, bardzo… - rzeczywiście, był cały blady. - Ale już lepiej? – popatrzył mi w oczy, szeroko się uśmiechając, a ja spuściłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział, co teraz czuję. W końcu zdobyłam się na lekki uśmiech.
- Nie martw się, lepiej. – szepnęłam. Za chwilę do sali wszedł lekarz. Już chciał coś powiedzieć, ale wtedy przyłożyłam sobie palec do ust, nie chcąc, żeby coś się wydało. Na szczęście specjalista był inteligentnym człowiekiem i domyślił się, o co mi chodzi. Podszedł do nas z krzywym uśmiechem. W sumie, wcale mu się nie dziwiłam.
- Mamy wyniki badań… - powiedział i pokazał mi dwie kartki, na których drobnym druczkiem były wypisane różne pomiary.
- Tutaj… - wskazał palcem na jedną z linijek. – Ma pani leukocyty, które…
- Tak, wiem. – przerwałam mu. – Studiuję medycynę. – uśmiechnęłam się nikle. Za to Matt popatrzył na mnie z uznaniem.
- Bardzo się cieszę… - wydusił z siebie doktor, po czym wyszedł.
- Mogę zobaczyć? – spytał Matthew, zerkając w kierunku dokumentów.
- Nie! – wyrwało mi się. – To znaczy, nie ma tu co oglądać… Wyniki jak u przeciętnego, zdrowego człowieka. – głos mi zadrżał, na szczęście Anderson tego nie zauważył, jedynie przytaknął.
- A ty przypadkiem nie powinieneś być na treningu? – spytałam, zerkając na zegarek, który ukazywał godzinę dwudziestą.
- No powinienem… Ale mnie tam nie ma. – on się mnie boi?
- Nie mów, że przeze mnie urwałeś się z hali?
- Nie przez ciebie, ale koniecznie chciałem się z tobą zobaczyć. – uśmiechnął się.
- Bardzo mi miło, ale więcej tak nie rób.
- Skończyły się odwiedziny… Proszę już opuścić szpital. – za chwilę w sali pojawiła się pielęgniarka i Matt musiał wyjść. Za to ja opadłam bezsilnie na poduszkę i ponownie się rozpłakałam. Nie dość, że mam przed sobą tylko parę miesięcy życia, to muszę jeszcze okłamywać innych. Leżałam wpatrzona w sufit i zastanawiałam się, czy zadzwonić do ojca. Znając życie, nie będzie gotowy na jaką kol wiek rozmowę, ze względu na ilość promili alkoholu we krwi, ale próba nie strzelba. Nie obchodziło mnie to, że zapłacę fortunę za połączenie Rosja - Brazylia, po prostu wystukałam numer i czekałam aż w słuchawce odezwie się głos taty.
- Słucham? – po chwili ojciec odebrał. O dziwo był trzeźwy. Skupiłam w sobie całą odwagę, jaka jeszcze we mnie tkwiła i po raz pierwszy od kilku lat odezwałam się do niego.
- Cześć tato… - powiedziałam nieśmiało.
- Witaj córeczko. Dawno cię nie słyszałem, coś się stało? – spytał z troską w głosie, aż myślałam, że z żalu i tęsknoty najzwyczajniej się popłaczę.
- Stało się… - ledwo się opanowałam. – Mam białaczkę, tak jak mama. – ostatnie słowa wypowiedziałam na bezdechu.
- … - cisza, myślałam, że się rozłączył. – Dlaczego mi o tym mówisz? – tym pytaniem wyprowadził mnie z równowagi.
- Dlaczego? – krzyknęłam. – Bo jesteś moim ojcem?! – bardziej spytałam niż stwierdziłam.
- Wiesz, że nic ci na to nie poradzę… To jest po prostu choroba. Musisz się z tym pogodzić. – myślałam, że nie wytrzymam. On najzwyczajniej starał się mnie dobić i mieć problem z głowy. Człowiek, z którym tyle mnie łączyło, po śmierci matki stał się potworem. Nie umiałam z nim łapać kontaktu. Przynajmniej przed śmiercią chciałam się z nim pogodzić. Widocznie, nie było mi to dane.
- Dziękuję tatusiu za pocieszenie. Szkoda tylko, że już więcej się nie zobaczymy. – wyszlochałam i zakończyłam połączenie, po czym rzuciłam telefon na szafkę. Z moich oczu ponownie poleciały gorzkie łzy, a smutek ukoił dopiero sen, który nadszedł niebawem.

Z perspektywy Arkadiewnej…

Rano obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Jak z procy wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Włosy zaplotłam w niedbałego warkocza, wrzuciłam na siebie jeansowe rurki i luźną koszulkę, po czym pobiegłam do szpitala. Modliłam się w duchy, żeby mnie wpuścili. Na szczęście mogłam wejść do Moniki. Dziewczyna była cała blada, zapłakana i bez chęci do życia. W takim stanie nigdy jej nie widziałam. Zauważyła mnie dopiero, jak delikatnie usiadłam na jej łóżku.
- Monia, powiesz mi coś? – spytałam cicho, widząc jak ciężko jest jej cokolwiek z siebie wydusić. 
 - Nie powiesz nikomu? – poprosiła, na co ja przytaknęłam.
- Za nic w świecie, to nasza tajemnica. – złapałam ją za rękę i posłałam krzepiący uśmiech.
- Mam białaczkę. – szepnęła.
- Słucham?! – nie dowierzałam.
- Proszę, nie chcę tego powtarzać.
- Matko… - nic więcej nie mogłam z siebie wydusić. Mocno ją przytuliłam i pozwoliłam się wypłakać w rękaw. – Będzie dobrze. Zobaczysz. – nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. – A czemu mam nikomu nie mówić? – spytałam w końcu.
- Wszyscy zaczną się nade mną litować, a w szczególności Matt. Jeszcze kilka miesięcy i nie będę się musiała męczyć. Wiesz jak musi być cudownie na tym drugim świecie? Znowu zobaczę się z mamą, będę jej mogła wszystko powiedzieć… - mówiła, jakby jedną nogą była już za bramą nieba.
- Co ty mówisz… - zaprzeczyłam.
- Przecież to prawda. Święta prawda. Ale pomimo tego, nie mów o mojej chorobie nikomu!
- Dobrze. Obiecuję. A co zrobisz z tym? – wyciągnęłam z torebki kopertę i podałam ją Monice. Otworzyła ją i zakryła twarz dłońmi. Okazało się, że była to propozycja gry  Dinamo Wołgograd, o której Monika zawsze marzyła. Dlaczego dopiero teraz ją zauważyli?
- Monia… - szepnęłam i położyłam jej dłoń na ramieniu.
- Weź to do domu. – podała mi kartkę. – Nie chcę na to patrzeć. – oparła się na poduszce i ponownie utkwiła wzrok w jakimś punkcie za oknem.
- Mam już iść? – powiedziałam cicho, na co przyjaciółka przytaknęła. Cicho wstałam i skierowałam się w kierunku drzwi, dalej nie wierząc, w to, co się wydarzyło.

Wróciłam do mieszkania i odłożyłam dokument na szafkę, po czym weszłam do salonu i zasiadłam na fotelu. Długo nie posiedziałam, bo musiałam otworzyć drzwi, do których ktoś natrętnie się dobijał. W progu stał Jurij.
- Cześć Irma. Wyskoczysz na kawę? – uśmiechnął się.
- Ja… - zatkało mnie.
- No nie daj się prosić.
- Jurij, ja naprawdę nie jestem dzisiaj w nastroju na…
- No to ci humor poprawię.
- Wejdź. – dałam za wygraną i zaprosiłam chłopaka do środka, po czym poszłam się przebrać. Gdy wróciłam, zastałam Jurija, czytającego list z klubu.
- Widzę, że Monika wielką karierę rozpoczyna. – uśmiechnął się.
- Tak… Bardzo wielką. – mruknęłam, przypominając sobie jej dzisiejsze słowa. – Chodźmy już. – uśmiechnęłam się i zamknęłam za nami drzwi.

Smutny rozdział, ale przełomowy :) Dodaję rozdział dzisiaj, bo jutro prawdopodobnie nie zdążę, a wiadomo, że lepiej wcześniej, niż za późno :)  Jak obstawiacie ligę mistrzów? Bayern, czy Borussia? :)

7 komentarzy:

  1. Dołujący rozdział nawet bardzo. Chyba nie ma nic gorszego niż dostanie propozycji gry w wymarzonym klubie, kiedy nie wiadomo czy jeszcze wróci się do gry.
    Mam jednak wrażenie, że Irma przez przypadek wygada się Jurijowi, a on Mattowi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutny, mam nadzieję że następne będą choć trochę weselsze :)

    jakbyś miała czas i ochotę to zapraszam do siebie :)
    http://zwyklyczas.blogspot.com/


    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj masz rację, że smutny ten rozdział :(
    Mam tylko nadzieję, że wszystko będzie ok. No i że Matt się dowie. Nadal nie rozumiem jak jej ojciec mógł się tak zachować...Jeszcze ta propozycja gry... Biedna :( Ale później będzie lepiej, prawda? :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. wciąga i to bardzo :D
    zapraszam też do siebie http://realoveone.blogspot.com/ :D

    OdpowiedzUsuń