wtorek, 23 lipca 2013

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 11

- Jak się nazywasz? – spytałam dziewczynkę.
- Alice. – wychlipała.
- Powiesz nam jak się czujesz? – spytałam, zerkając na stojących nade mną lekarzy. Mała nie powiedziała zbyt wiele. Jedynie pokręciła głową.
- Why? – dodała Jonson. Alice podniosła na nią wzrok i ponownie się rozpłakała. Lekarka się poddała i unosząc dłonie w geście kapitulacji wyszła do innego pomieszczenia.
- A może pójdziesz ze mną do pokoju i powiesz mi, jeśli będziesz chciała. – lekarze chcieliby wyciągnąć od roztrzęsionego dziecka wszystko na raz, a tak się składa, że ja przez te kilka lat też zdobyłam jakieś doświadczenie. Dziewczynka przytaknęła. Wzięła mnie za rękę i razem poszłyśmy do mojej sali. Posadziłam małą na łóżku i rozpoczęłam swój wywiad.
- Co się stało? – spytałam kucając przed nią.
- Nie wiem… Wjechało w nas inne auto. – powiedziała. No tak. Przecież nie zda mi sprawozdania z wypadku.
- A pamiętasz, kto nim jechał? – pokręciła główką.
- A co to był za samochód?
- Taki duży, czerwony. – szepnęła, a ja uniosłam palec do góry i zapisałam spostrzeżenie w notesie. Czułam się jak James Bond, ale tylko ja mogłam tu jakoś pomóc, dopóki nie ściągną tłumacza.
- Mieszkasz tutaj, bo jesteś z Polski, prawda? – ponownie zapytałam.
- Tak. Od urodzenia.
- Rozumiem. I nie znasz angielskiego? – zdziwiłam się.
-Nie. Tylko troszkę. Chodzę do szkoły, gdzie mówią po polsku.
- Aha. To wyjaśnia sprawę. – uśmiechnęłam się. – A ile masz lat?
- 7
- Czyli chodzisz do pierwszej klasy?
- Tak.
- A masz tu jakąś rodzinę?
- Tak. Moim wujkiem jest ten znany… – przerwała jej doktor Jonson, wchodząc do sali i biorąc Alice na badania. Usiadłam na łóżku i wzięłam telefon do ręki. Dwa nieodebrane połączenia od Matt’a. Zadzwoniłam do niego. Za chwilę usłyszałam znajomy głos, jednak tym razem był jakiś inny.
- Cześć Matt, dzwoniłeś.
- Tak. Stało się coś strasznego…
- Matthew. Co jest? – przestraszyłam się.
- Moja siostra zginęła w wypadku samochodowym. – czułam, ze się rozpłakał.
- O mój Boże…  Tak strasznie mi przykro. - przeraziłam się i nic więcej nie mogłam powiedzieć.
- Po jutrze ma być jej pogrzeb. Nie dostanę się do Buffalo  w parę godzin. Monika, proszę cię, jesteś w Bostonie. Jedź tam za mnie. Moi rodzice cię znają. Mówiłem im o tobie. Będziesz jak rodzina, błagam cię…
- Oczywiście Matt. Postaram się tam dotrzeć. O której i gdzie będzie pogrzeb? – niestety czekała mnie jeszcze jedna przykra przeprawa przed przeszczepem. Wzięłam się w garść i spisałam wszystkie informacje. 

Rozłączyłam się, a potem zaczęłam szukać jakiegoś taniego biletu z Bostonu do Buffalo. Zamówiłam lot o godzinie osiemnastej, kolejnego dnia.
Poszłam wziąć kąpiel i położyłam się spać. 
Rano znowu obudziła mnie doktor Jonson z młodą pacjentką. Dziewczynka była na mnie skazana, jednak mnie to nie martwiło. W końcu uwielbiałam dzieci. Wstałam, ubrałam się i zjadłam niewielkie śniadanie, poczym poszłam do Alice.
- Co porabiamy? – wzięłam ja za rękę i skierowałam się w stronę plaży.
- Lecę dzisiaj wieczorem na pogrzeb rodziców. – powiedziała smutno.
- A dokąd? – w mojej głowie zaczęły snuć się pewne przypuszczenia.
- Do Bufallo. – poczułam się, jakby strzelił we mnie piorun. Dlaczego Matt nic nie wspomniał o mężu i dziecku swojej siostry? Czy był aż tak bezduszny, żeby nie interesować się losem siostrzenicy?
- Ach tak… Bo wiesz, tak się składa, że ja też tam jadę.
- Naprawdę? Samolotem?
- Tak. Dzisiaj o osiemnastej. Zgadza się?
- Oczywiście. – Alice rzuciła mi się na szyję, jednak mi nie było w cale się z czego cieszyć.

Przed wylotem zadzwoniłam do Andersona. Chciałam wyjaśnić całą tą sytuację.
- Cześć Monia, lecisz za godzinę, tak?
- Tak. Jest coś, o czym musimy porozmawiać. Twoja siostra miała córkę i męża, prawda?
- Tak. Oboje zginęli… - powiedział nostalgicznym głosem.
- A właśnie, że nie…


Przepraszam, że dodaję dzisiaj, ale stwierdziłam, że ten rozdział wymaga poprawek, więc jeszcze chwilę nad nim popracowałam. Jadę w Niedzielę do Grecji i nie jestem pewna, czy dam radę dodawać tam rozdziały. Wi-fi podobno jest, tylko nie wiadomo jak z prędkością Internetu… Jak się nastawiacie na mecze z Bułgarią? J

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 10

Od razu po starcie zasnęłam. Pamiętam tylko delikatny wstrząs gdzieś nad oceanem. Pewnie turbulencje. Obudziłam się dopiero, kiedy stewardessa oznajmiła, że lądujemy. Zapięłam więc pasy i czekałam, aż maszyna „usiądzie” na płycie lotniska. Kiedy samolot się zatrzymał, odetchnęłam z ulgą i wyszłam. Na lotnisku zabrałam swoje bagaże i wezwałam taksówkę. Po kilkudziesięciu minutach byłam na miejscu. Mój nowy dom, czyli po prostu szpital był niewielkim, jasno pomalowanym budynkiem, pokrytym czerwoną dachówką. Przyznam się, że takiego jeszcze nigdy nie wiedziałam. W środku wyglądał naprawdę bardzo imponująco. Widać było, że USA dysponuje o wiele większymi finansami, niż Rosja. Snułam się długimi korytarzami, aż doszłam do właściwego pomieszczenia. W gabinecie siedziała niewysoka, szczupła kobieta, oczywiście w białym fartuchu.
- Dzień dobry. – zaczęłam po angielsku. W końcu byłam w Ameryce.
- Pani Monika Gonzalez? – spytała, podając mi dłoń.
- Tak. To ja. – przytaknęłam ściskając jej rękę.
- Jak się pani czuję. Mogę zerknąć na wyniki? – wyciągnęłam teczkę i podałam jej dokumenty. Wydawała się być bardzo ciepłą i sympatyczną osobą. – Więc plan mamy taki…
- Zamieniam się w słuch. – uśmiechnęłam się.
- Po tradycyjnych badaniach i umieszczeniu pani w odpowiednim otoczeniu, podamy szpik. Ma pani dość dobre wyniki i jestem prawie pewna, że się przyjmie. Jednak i to nie daje stuprocentowej pewności na całkowite wyzdrowienie. Mam nadzieję, że nawrót choroby nie wystąpi.
- Rozumiem. – przytaknęłam spokojnie, chociaż w środku cała się trzęsłam.
- Ma pani jakieś pytania?
- Kiedy będę mogła wrócić do domu? – spytałam.
- Myślę, że za około dwa miesiące. Zależy to od pani stanu zdrowia.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się, co lekarka po raz pierwszy od początku rozmowy odwzajemniła.

Wyszłam na zewnątrz i powędrowałam do swojej sali. Miałam dość białych, szpitalnych pomieszczeń, jednak tym razem byłam mile zaskoczona, ponieważ to wyglądało jak mały pokoik pomalowany na pomarańczowo. W rogu stało niewielkie, drewniane łóżko i mała szafeczka. Na środku leżał futrzany dywan, a na ścianach śliczne obrazy. Okno było przysłonięte czerwoną zasłonką, a obok stała palma w doniczce. Byłam wprost zachwycona. Przerażała mnie świadomość, że prawie dwa miesiące będę musiała tu wytrzymać, a tutaj miła niespodzianka.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Matt’a.
- Halo? – odezwał się znajomy głos.
- Co słychać, nie przeszkadzam?
- A skąd! Jak się czujesz, co słychać, jak lot?
- Powoli. – roześmiałam się. – Wszystko w porządku. Po jutrze mam mieć operację. Lekarka mówi, że wszystko jest na dobrej drodze.
- Świetnie. Nie uwierzysz co się stało.
- Co? – zdziwiłam się.
- Irma z Jurijem… - zaczął, ale oczywiście mu przerwałam.
- Są razem?! – krzyknęłam.
- Nie drzyj się, tak! – zaczął się śmiać.
- O matko. Jaka ze mnie dobra swatka…
- A ze mnie to nie? – chyba się uśmiechnął.
- Jak tam treningi? – spytałam po chwili.
- Wszystko w porządku. Za niedługo mecz z Krasnodarem i podobno wychodzę w szóstce.
- Super Matt. – usiadłam po turecku na łóżku. – Na pewno będę oglądać.
- Podobno to przyszły klub Jurija. Ale wiesz, że to jeszcze nic nie wiadomo.
- Jeszcze dużo czasu. A ty nie wyjeżdżasz na przyszły sezon?
- Oczywiście, że nie. Przecież bym cię nie zostawił.
- Myśl o karierze Matt, ja też za parę lat w końcu stąd ucieknę.
- Ale dalej będziemy razem? – czy on się przestraszył, że ja z nim zrywam?
- Oczywiście głuptasie. Choćbyś grał w Chinach, a ja studiowała w Afryce, to zawsze będziemy blisko siebie. – poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Jednak w tej chwili dostałam potężnego kopa w cztery litery i zdałam sobie sprawę, że potrafię wyjść z tej choroby i wrócić do Matthew’a.
- Kocham cię Monia. Dzwoń szybko, bo długo tu nie wytrzymam.
- Ja ciebie też. Zadzwonię jutro wieczorem. Pa.
- Do usłyszenia. – wyłączył się.

Rozpakowałam się, uczesałam włosy i zaczęłam czytać książkę. Mój chłopak wie, do czego warto zaglądnąć. Stare, amerykańskie thrillery są świetne. Przy okazji doszlifowałam swój angielski. Moje zajęcie przerwało pukanie do drzwi. To była dr Jonson.
- Przepraszam, że pani przeszkadzam… - zmieszała się.
- Ależ nie szkodzi. – uśmiechnęłam się.
- Potrzebujemy tłumacza. Przyjechała karetka z małą dziewczynką z wypadku. Rodzice nie żyją, a mała nie zna żadnego języka, tylko polski. Nie chce się do nikogo odezwać. Może pani spróbuje.
- Oczywiście, już idę. – odłożyłam książkę i poszłam za kobietą na izbę przyjęć. Na wózku siedziała mała, zapłakana dziewczynka. Podeszłam do niej i zaczęłam z nią rozmawiać. Wszyscy stanęli jak wryci, kiedy po raz pierwszy od kilku godzin, dziewczynka się uśmiechnęła.


Dodaję nowy rozdział :) Dzisiaj mecz. Chłopaki, cztery mecze i awans!!! Dadzą radę. Kto ze mną kibicuje?! :) Kolejny we środę :)