środa, 2 października 2013

Przeczytacie coś nowego? :)

Właśnie piszę nowe opowiadanie, tym razem z Grześkiem Boćkiem w roli głównej :) Myślę, że za jakiś miesiąc będę wrzucać pierwsze posty. Oczywiście stworzę nowego bloga, a linka podam Wam w najbliższym czasie. Wchodzicie w to?? :D

 Nadzieja umiera ostatnia...

środa, 25 września 2013

Dumni po zwycięstwie, wierni po porażce!

Chcę tylko oznajmić, że wczorajszy mecz, był jednym z najlepszych, jakie widziałam w wykonaniu naszej reprezentacji, a widziałam ich trochę więcej niż dużo. Jak dla mnie, to nasi chłopcy wygrali ten mecz i dla mnie są zwycięzcami ME. Bartek Kurek ogromnie zaimponował mi swoją wypowiedzią na koniec, mówiąc, że bierze winę na siebie. Tao ostatnia akcja nie była jego winą i nie powinien tak tego przeżywać, chociaż to musiał być dla niego potworny ból. Wierzę, że w przyszłym sezonie reprezentacyjnym udowodnimy, że jesteśmy najlepszą drużyną na świecie. Jako wierny kibic, bardzo dziękuję im za determinację i walkę.

wtorek, 24 września 2013

ME!

Cześć dziewoje! Piszę do Was, bo chcę się dowiedzieć, co myślicie o ostatnich meczach! Nie wiem, jak Wy, ale ja modlę się, żeby Fabian wyszedł dzisiaj na rozegranie. Drzyzga gra świetną kombinacyjną siatkówkę i jeśli będzie grać tak, jak z Słowakami, to mamy ogromne szanse! Nasz kochany Dziku lata na boisku, a nie biega, więc chyba nie muszę więcej nic mówić :) Do meczu i POWODZENIA CHŁOPAKI! :)

niedziela, 1 września 2013

Epilog

2 lata później…

            Właśnie stoję przed drzwiami Ergo Areny, na której reprezentacja USA ma się zmierzyć z moimi rodakami w towarzyskim sparingu, który i tak wywołuje u wiernych kibiców niemałe emocje. Na jednym policzku mam namalowaną polską flagę, a na drugim, jako żona Amerykańskiego przyjmującego, oczywiście flagę Stanów Zjednoczonych, którą bardzo trudno było namalować, a szczególnie gwiazdki. Widzę, jak z drugiej strony hali wchodzą Amerykanie. Puszczam całusa na szczęście Matt’owi i wchodzę do środka. Po chwili siedzę już w sektorze VIP’ów w koszulce Bartka Kurka, czym trochę rozzłościłam Andersona, ale zrobiłam to oczywiście specjalnie. Wiem, że znają się doskonale i często miałam okazję z tym zawodnikiem pogadać. Zaczyna się mecz. Po cichu cieszę się, że pierwsze punkty zdobywają Polacy, jednak i tak pierwszy set należał do ich przeciwników. Dwa kolejne stały się łupem Polski, a czwarty znów dla USA. Śmiałam się jak dziecko, wywołując zdziwienie innych ludzi, kiedy na tablicy w piątym secie ukazał się wynik 15:15. Wtedy miałam poważny dylemat komu kibicować. Na zagrywkę wszedł Kuraś i posłał ostrą zagrywkę w Matt’a, która była wręcz nie do odebrania. Piłka meczowa dla Polaków. Kolejna zagrywka, tym razem w prawy róg boiska. As! – krzyczą kibice, jednak ja wyraźnie widzę, ze piłka ląduje kilka milimetrów za linią. Amerykanie wzięli wideo weryfikację. Out. Gramy dalej. Na zagrywce Matt. Nie trudno było się domyślić w kogo wycelował. Bartek precyzyjnie dograł do Drzyzgi, który sprytnie kiwnął w trzeci metr. Znowu match-ball dla naszych. Kolejna petarda do odebrania w prezencie dla Andersona. Przyjął gdzieś na siatkę, lecz nie ma to jak mieć na rozegraniu Kevina Hansen’a, który jedną ręką perfekcyjnie wystawił do Holmes’a na środek. Krótka w piątą strefę i pierwsza piłka meczowa dla USA. Pokręciłam z zadowoleniem głową i patrzyłam jak toczy się kolejna akcja. Zatorski do Drzyzgi, a Fabian na prawy atak do Jarosza, który chyba pierwszy raz w swojej karierze został zablokowany pojedynczym blokiem Andersona. Wolałam nie skakać z radości przy polskim klubie kibica, w obawie o własne życie. Jednak Paweł nie śpi w obronie. Piłka dalej w grze. Jeszcze raz rozegranie do Jarskiego, który tym razem akcję skończył. I dalej remis. Walka punkt za punkt. Zmiana u Polaków. Na zagrywce Ruciak. „O, to się kochanie pomęczysz” pomyślałam, widząc przerażoną minę męża. As! Roześmiałam się. A potem… „Kolejny as serwisowy, Polacy wygrywają 3:2 z reprezentacją Stanów Zjednoczonych” usłyszałam głos komentatora. Poczułam się jak na lidze światowej. Siatkarze rozdali parę autografów i po chwili naszą starą paczką, czyli Matt, Kurek, Żygadło i ja staliśmy przed autokarem.
- Ostatni raz takie numery… - Matt pogroził Kurkowi palcem.
- Zobaczymy. – roześmiał się.
– A tak w ogóle to coś ty taka ucieszona i co masz na lewym policzku? – wskazał na moją twarz, a chłopaki, poza Andersonem wybuchli śmiechem.
- Nie zapominaj Matt, że twoja żona jest dalej polskim kibicem. – Łukasz położył mi rękę na ramieniu.

Tak kończy się moja historia, aż czasem chciałoby się ten czas zatrzymać i powiedzieć „A teraz zaczekaj”.


I w końcu Epilog. Nie spodziewałam się, że to opowiadanie tak Wam się spodoba. Dziękuję, że czytałyście i wytrwałyście z moimi grymasami :) Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie też przypadnie Wam do gustu, chociaż już nie będzie o siatkówce, chociaż nie mówię, że o tym sporcie było to moje ostatnie :) Jeszcze raz Wam dziękuję! :) Mała zmiana planów! I rozdział na nowym blogu prawdopodobnie nie pojawi się jutro. Przepraszam Was, za to, ale wystąpiły "małe" komplikacje.

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 16

9 miesięcy później…
            
      Doszły mnie słuchy, że Irma urodziła zdrowego chłopca. Z jednej strony cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, a z drugiej dalej jestem zawiedziona. Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość, kiedy pewnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a w drzwiach ujrzałam osobę, której nigdy w życiu bym się nie spodziewała. W progu stał Ivan i paskudnie się do mnie uśmiechał.
- Witaj! – powiedział szczerząc się niemiłosiernie.
- Czego chcesz? Przecież nie przeteleportowałeś się tutaj, żeby mnie zobaczyć.
- Może nie, ale masz coś co należy do mnie. – zaczynałam się coraz bardziej bać.
- Niby co? – spytałam.
- Cały rok byłaś zajęta, a z tego co wiem już nie jesteś. – wszedł do mieszkania.
- I co w związku z tym? – cofnęłam się do tyłu.
- Może wróciłabyś do Kazania. Do mnie. – schował ręce do kieszeni opierając się o ramę drzwi.
- Do ciebie? Wybacz, ale nie pasujemy do siebie. – uniosłam ręce w geście protestu, natomiast on wyciągnął z kieszeni nóż. Moja mina mówiła sama za siebie. Zatrzasnął drzwi i podszedł bliżej. Nie pozostało mi nic innego jak zamknąć się w jednym z pokoi. Szukanie kluczy nie było teraz dobrym pomysłem, gdyż moje ręce trzęsły się cały czas.

Z perspektywy Matt’a…
           
     Miałem dosyć takiego życia. Życia bez niej. Powiedziałem trenerowi, że wyjeżdżam w bardzo ważnej sprawie na dwa dni. Ponieważ nigdy nie rezygnowałem z treningów, jak najbardziej się zgodził. Teraz byłem już na lotnisku w Wołgogradzie i szukałem na mapie ulicy, na której mieszkała Monika. Nie miała pojęcia, że przyjeżdżam. Miałem przy sobie dokument, który był dowodem na to, że mały Martin nie jest moim synem. Nie mogłem pojąć, że Irma cały czas nas oszukiwała, a szczególnie Monikę i Jurija.
            Okazało się, że osiedle na którym mieszkała moja piłkarka było całkiem niedaleko. Dotarłem tam pieszo. Pokonałem kilka schodków i znalazłem się pod mieszkaniem Moniki. Od początku czułem, że coś jest nie tak. Usłyszałem krzyk, a potem ciszę. Wpadłem przez drzwi, a to co tam zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach.

A Monika…

- Proszę porozmawiajmy spokojnie. – motałam się.
- Przed chwilą nie chciałaś rozmawiać. – złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, a ja zamarłam. – Popatrz, tym nożem mogę wydłubać twoje śliczne oczka, a potem odciąć paluszki. – wtedy wiedziałam, że to psychopata. Postanowiłam trochę z nim ponegocjować.
- Co będziesz z tego miał? – spytałam roztrzęsionym głosem.
- Zabawę. – roześmiał się.
- Nie masz innych pomysłów? – napomknęłam błyskotliwie, na co on parsknął jeszcze głośniej.
- Wiesz, że mam. – poruszył brwiami i zbliżył się jeszcze bardziej, łapiąc mnie tym razem za plecy, a drugą ręką trzymającą nóż sięgnął do tylnej strony mojej szyi. Odruchowo krzyknęłam, czym rozzłościłam Ivana. Poczułam, jak po moim karku spływa krew. Zacisnęłam zęby i starałam się to wytrzymać.
- Zamknij się, bo już nigdy nie zobaczysz Ani Matt’a, ani Irmy, ani naszego synka. – powiedział.
- Słucham?! – zaczynałam rozumieć. – Martin… To twój syn? Dziecko Irmy… - z jednej strony skakałam z radości, a z drugiej płakałam z własnej głupoty. Czemu nie uwierzyłam Matt’owi. Zdawałam sprawę, że jeśli nic nie zrobię, to nie zdążę go już nigdy przeprosić. W tej samej chwili drzwi do mieszkania gwałtownie się otworzyły, a w progu stanął Anderson. Ivan popchnął mnie i upadłam, wyrywając z jego ręki nóż. Usłyszałam wiązankę przekleństw, która poprzedziła dwa potężne ciosy, które Matt wymierzył napastnikowi. Kilkanaście minut później zjawiła się policja, a ja siedziałam bezpieczna, wtulona w ramiona mojego bohatera.


Opis jak z dobrej komedii romantycznej, ale coś mnie podkusiło, żeby trochę zironizować ostatnie zdania J W niedzielę epilog, a w poniedziałek I rozdział „W obliczu śmierci…”. Pozdrawiam J  

czwartek, 29 sierpnia 2013

Nowe opowiadanie :)

Tak jak przepowiadałam :D tworzę nowe opowiadanie. Blog już powstał, a pierwszy rozdział dodam prawdopodobnie początkiem przyszłego tygodnia, jak skończę A teraz zaczekaj... :) 
Wpadniecie? :)

http://w-obliczu-smierci.blogspot.com/

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 15

- Żartujesz?! – krzyknęłam do słuchawki.

- Nie. To prawda.

- O mój boże, potrzebna ci pomoc?! Mogę zerwać kontrakt, jeśli mnie potrzebujesz! – zapewniałam ją.

- Nie Monika, nie przejmuj się mną. Już dość napsułam ci życie.

- O czym ty mówisz?! Zawsze byłaś dla mnie jak siostra.

- Monia, ty nic nie wiesz… - zaczęła płakać.

- O czym?! – zaczął mi drżeć głos.

- To dziecko… - zamilkła. – Jest Matt’a.

Wszystko się we mnie zagotowało. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. To był dla mnie cios.

- Matt’a? – powoli wypowiedziałam już doszczętnie znienawidzone imię. – To znaczy, że dziewczyna,  którą wtedy całował…

- To byłam ja…

- I ty robiłaś mi jeszcze nadzieje, że to wszystko się jakoś ułoży?! – krzyczałam.

- Nie wiedziałam, że to wszystko się tak potoczy!

- Czy ty nie miałaś biologii w szkole?! Nie wiesz skąd się dzieci biorą? – nie panowałam nad sobą.

- Tak?! Czyli ja mogę nie mieć żadnych uczuć. Zostawiłaś go! To była chwila słabości…

- Chwila słabości… Nie mam zamiaru o tym z tobą rozmawiać. – rozłączyłam się i utkwiłam wzrok w kontenerze za oknem. Nie mogłam znieść myśli, że osoba z którą wiązałam przyszłość, potraktowała mnie gorzej niż psa! Wyciągnęłam stary telefon i znalazłam numer Matt’a.

- Monika?! Posłuchaj mnie proszę! – usłyszałam w słuchawce dobrze znany mi głos.

- Mam cię słuchać?! Już dość się nasłuchałam historii o tym jak mnie zdradzałeś! – nie pohamowałam już swojego płaczu.

- Jakich historii! O czym ty mówisz. Kiedy widziałaś mnie z tą dziewczyną… Masz prawo wyzywać mnie od najgorszych. Nienawidzę się za to, ale przysięgam ci, że nic więcej między nami nie zaszło. Poznałem ją w klubie. Nie wiedziałem czy wrócisz… Nie mogłem znieść myśli, że mogę cię stracić. Zrozum mnie, błagam…

- A o Irmie już nie wspomnisz?! Gratulację, bo z tego co wiem, to za dziewięć miesięcy zostaniesz tatą!

- Co ty… To jest niemożliwe!

- Niemożliwe?! Proszę cię… Nie mów, że i tobie mam tłumaczyć skąd się biorą dzieci…

- Ale Monika, kto ci naopowiadał tych bzdur! Z Irmą widziałem się może dwa razy i to podczas jej meczy! Przysięgam, że nie miałem z nią nic wspólnego!

- Miałaby mnie okłamać najlepsza przyjaciółka?! Daruj sobie!

- To prawda! Widziałem ostatnio Irmę z tym waszym znajomym fotografem! Jak mam ci udowodnić, że nadal cię kocham?!

- Jak? Ty nie możesz mi już tego udowodnić, bo tak nie jest… - wyrwałam z siebie te słowa, chociaż dobrze wiedziałam, że były szczerym kłamstwem.

- A ty? Czujesz jeszcze coś do mnie? Powiedz mi, że nic, to cię zostawię. Nie będę dzwonił i pisał.

- Ja… - zaczęłam, czując, że trzy litery nie przejdą mi przez gardło. – Nie mogę… - zakończyłam połączenie i rzuciłam się na łóżko. Wpadłam w histerię.

Zaczęłam głośno i nieprzerwalnie płakać. Po piętnastu minutach, moja poduszka stała się mokra od łez. Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Moje oczy były napuchnięte, a cera blada jak u nieboszczyka. Wzięłam ostrze z nowej golarki, którą znalazłam w kosmetyczce i po prostu zaczęłam bawić się w rzeźbiarza, jednak nie w kamieniu, a w skórze lewej ręki. Nie miałam zamiaru się zabijać. Bo po co? Nikt nie zwróciłby nawet na to uwagi. Ludzie zazwyczaj odbierają sobie życie, żeby inni pomyśleli, jak bardzo ich skrzywdzili. Ja nie miałam już nikogo. Nikt nie miałby przeze mnie wyrzutów sumienia, a poza tym po co odbierać innym życie, jeśli moje jest już doszczętnie zniszczone. Gdy na podłodze było już pełno krwi pomieszanej ze łzami, wzięłam do ręki tabletki na depresję, które miałam w szafce i zaczęłam je połykać. Na trzeciej skończyłam. Nie dlatego, ze straciłam przytomność. Po prostu się opamiętałam. Z pozoru, gdy ludzie na mnie patrzą, widzą człowieka silnego, twardego, ścianę nie do przebicia, jednak ci, którzy znają mnie od środka, wiedzą, że jestem jak gąbka, która chłonie wszystko, co mnie rani, a nic co potrafi ucieszyć. Z trudem się podniosłam i poszłam do salonu. Powiedziałam sobie, że na tym świat się nie kończy. Włączyłam muzykę, a dokładniej heavy metal na cały regulator i siedziałam na poduszce, pijąc gorące kakao, które pierwszy raz w życiu mi nie smakowało.


Krótki rozdział, ale uwierzcie, że takie sceny bardzo ciężko się opisuje J Niestety, powoli zbliżamy się ku końcowi tego opowiadania, ale jeszcze do epilogu pozostało trochę rozdziałów J  Kolejne opowiadanie właśnie powstaje. Komentujcie!

piątek, 23 sierpnia 2013

Mam do Was pytanie!

Pod wpływem nagłego natchnienia i impulsu zaczęłam pisać opowiadanie, całkiem z innej beczki, mianowicie na tle historycznym, ale naturalnie przygodowe z głównym wątkiem romantycznym. Nie wiem, czy jest  sens zakładać nowego bloga, jak skończę "A teraz zaczekaj...", jeśli nikt nie będzie go czytał, dlatego walcie z grubej rury, czy czytałybyście coś takiego. :)

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 14

Weszłam do mojego świeżo umeblowanego mieszkania. Wyglądało naprawdę prześlicznie, chociaż nigdy nie byłam zbytnio wymagająca. Zajrzałam najpierw do kuchni. Była niewielka, ale urządzona bardzo stylowo. W końcu małe jest piękne. Kuchnia łączyła się z salonem, który wprowadził mnie w stan euforii. Od razu skoczyłam na wielką sofę, stojącą w rogu. Nie kontrastował z innymi pomieszczeniami, ponieważ też był niebieski. Dalej weszłam do błękitnej łazienki, która również wyglądała przeuroczo. Rozmarzyłam się, widząc wielką wannę. Następnie weszłam do swojej sypialni. Oczywiście z zamkniętymi oczami. Każdy się zapewne domyśla, w jakim była kolorze. Zaśmiałam się sama do siebie, że klub musiał wydać fortunę na to mieszkanie. Przypomniałam jeszcze sobie, że za dwa dni miałam dostać nowiutką białą Kie Sportage. Na zaspy, które pojawiały się tu w czasie zimy, inny samochód nie zdałby egzaminu.

Wprowadziłam swoje walizki do pokojów i powoli zaczęłam się rozpakowywać. W międzyczasie zamówiłam jeszcze pizzę. Po pysznej kolacji, dokończyłam swoją robotę i poszłam wziąć gorącą kąpiel. Usiadłam na sofie i zaczęłam skakać po kanałach. Krótko mówiąc, nie miałam co robić. Zadzwoniłam do Irmy, ale nie odbierała. Wywnioskowałam, że wyszła gdzieś z Jurijem. Tradycyjnie moje myśli zaczęły krążyć wokół Matt’a. Czy ja za nim tęskniłam? O nie! W życiu! To zamknięty rozdział w moim życiu. Kilka łez ciężko stoczyło się po moich bladych od przebytej choroby policzkach. Zaczęłam pisać nową historię. O sobie, jako sportowcu. Skończyłam z dawnym życiem. Teraz liczyło się tylko zdrowie i kariera, nic więcej. Ostatnią bliską mi osobą była jeszcze Irma, która była oddalona ode mnie o kilkaset kilometrów. Ciekawe, czy mój ojciec wie, że wyzdrowiałam. Czy się cieszy. Jednak, wątpiłam w to. Położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć, snując myśli, czy na pewno dobrze postąpiłam. Może mogłam dać Anderson’owi kolejną szansę? Nie!

- Nawet tak nie myśl! – krzyknęłam sama do siebie, gwałtownie się budząc. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho szlochać. Przypomniałam sobie wszystkie chwile z nim spędzone. Tak bardzo mi go brakowało. Zaczynałam żałować, że wyzdrowiałam. Ponownie odechciało mi się żyć. Co miałam zrobić? Wstałam z łóżka i wygrzebałam zdjęcie swojej mamy. Z niewielkiej fotografii uśmiechała się do mnie i dodawała mi odwagi. Miałam wrażenie, że przede mną stoi i daje niezawodne rady. Włożyłam zdjęcie pod poduszkę i usiłowałam zasnąć. W nocy przyśniła mi się moja mama. Prawą dłonią pokazywała na swoje serce, jednak nic do mnie nie mówiła, tylko ciepło się uśmiechała. Dokładnie tak, jak wtedy, kiedy widziałam ją po raz ostatni. Weszłam do pięknej krainy, otoczonej lasami. Przede mną płynął strumień, a w dali widziałam zarysy gór. Pomyślałam, że tak musi wyglądać niebo. Gdzieś koło mnie bawiły się dzieci i skakały sarny. Do moich uszu docierał czyjś śmiech i słodkie ćwierkanie ptaków. Ponownie pojawiła się moja mama, jednak tym razem złapała mnie za rękę. Zaczęła nucić mi piosenkę, która zawsze usypiała mnie w dzieciństwie.

Żaden dzień sie nie powtórzy, 
Nie ma dwóch podobnych nocy, 
Dwóch tych samych pocałunków, 
Dwóch jednakich spojrzeń w oczy. 

Wczoraj, kiedy twoje imię 
Ktoś wymówił przy mnie głośno, 
Tak mi było, jakby róża 
Przez otwarte wpadła okno. 

Uśmiechnęłam się, ponownie słysząc te słowa. Jednak nie dane mi było się nacieszyć tą chwilą. Usłyszałam grzmot, a od razu potem zobaczyłam błyskawicę, która oddzieliła mnie od mamy. Zerwałam się gwałtownie i z powrotem zobaczyłam jasne ściany mojej sypialni. Zerknęłam na zegarek. Była 6:30. W sam raz, żeby pobiegać. Wyciągnęłam z szafy swoje stare, wytarte dresy i zieloną bluzę. Za nogi założyłam wysłużone air max’y i wybiegłam z mieszkania. Biegłam truchtem przez park. Na drzewach pojawiały się zielone liście. Był koniec marca i pogoda znacznie się zmieniała. Usiadłam na jednej z ławek, stojących pod wielkim platanem. Odpoczęłam pięć minut i pobiegłam dalej, po drodze kupując kakao i świeże mleko, ponieważ w lodówce nie miałam nic. Treningi miałam zacząć już po jutrze, więc musiałam trochę popracować nad swoją kondycją, która po przebytej chorobie pozostawiała wiele do życzenia. Weszłam do domu i usłyszałam piosenkę Pink Floyd’u, która dobiegała z mojej kieszeni. Wyciągnęłam telefon, uśmiechając się do wyświetlacza, na widok „Irmy”.

- Witam panią! Jak mieszkanko?! - usłyszałam wesoły głos przyjaciółki.
- Mieszkanko?! Nic dodać, nic ująć. Całe niebieskie! A co u Ciebie? – roześmiałam się.
- W porządku. – zmarkotniała.
- Coś ty taka niewyraźna? – zmieniłam temat, słysząc głos Arkadiewnej.
- A nic, nic. – powiedziała.
- Powiedz mi. Przecież wiesz, że mi możesz wszystko…
- Jestem w ciąży. - rzuciła prosto z mostu, a ja straciłam grunt pod nogami.


Wróciłam. Znowu zmiana akcji! Mam nadzieję, że do zawału nikogo nie doprowadziłam J Cieszycie się, że za niedługo do szkoły? Bo ja „skaczę z radości”!!!  J

czwartek, 8 sierpnia 2013

The Versatile Blogger

Dziękuję za nominację Volleyy  i Asi :)

Zasady Konkursu:

  1. Podziękuj nominującemu na jego blogu
  2. Pokaż nagrodę The Versatile Blogger u siebie na blogu
  3. Napisz 7 faktów o sobie
  4. Nominuj 15 blogów które na to zasługują
  5. Poinformuj ich o tym

7 faktów o mnie:

1. Jestem zakochana w siatkówce na zabój.
2. Jestem środkową :)
3. Siatkówkę zrozumiałam i pokochałam mając 8 lat.
4. Ten wspaniały sport zaczęłam uprawiać dopiero w wieku 14 lat.
5. Moim idolem i wzorem do naśladowania są K. Ignaczak i A.Gołaś.
6. Mój ulubiony klub to Asseco Resovia Rzeszów i JSW :)
7. Kocham pierogi <3

Nominuję:

NAGRODA:







środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 13

Stałam na płycie Kazańskiego lotniska i czekałam na Irmę, która tradycyjni przybyła punktualnie. Rzuciła mi się z płaczem na szyję. Miałam to uznać za ciepłe powitanie. Jak to ja, nigdy nie płaczę, zacisnęłam zęby, żeby z moich oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Rozmawiając o wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie, wróciłyśmy do mieszkania. Wszystko było po staremu. W kuchni siedział Jurij, który widząc mnie od razu się poderwał i podszedł mnie przytulić. Jednej osoby mi brakowało. Matt’a.

- A gdzie Matthew? – spytałam. Zdziwiłam się, widząc ich spietrane miny.
- Nie mógł przyjść. – powiedział Jurij.
- Ma trening? – jak mógł mieć trening, skoro Bierieżko stał przede mną.
- Nie do końca… - mieszała się Irma.
- Powiecie mi w końcu o co chodzi?!
- Może lepiej, jeśli sam ci do wszystko powie. Idź do niego. – powiedział przyjmujący.
- Ach tak, czyli to ja muszę się fatygować, żeby łaskawie się ze mną przywitał?
- Matt popełnił głupotę, do której teraz trudno mu się przyznać. Idź, porozmawiaj z nim. – zasugerowała Irma.

Zgodziłam się i po chwili szłam już ulicami Kazania.
Będąc prawie pod drzwiami klatki, zauważyłam parę trzymającą się za ręce. Własnym oczom nie uwierzyłam, kiedy w twarzy chłopaka rozpoznałam Matt’a. Podeszłam bliżej, nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków, jednak nic nie tłumaczyło go z tego, że blondynka dała mu soczystego buziaka. Dziewczyna ominęła mnie i z uśmiechem na ustach zniknęła w następnej uliczce. Wtedy też Matthew się obrócił i zobaczył mnie, przyciśniętą do ściany budynku. Podbiegł do mnie i miał czelność wziąć mnie jeszcze za ręce. Jednak ja użyłam bardziej radykalnych środków. Uwolniłam się z jego żelaznego uścisku i wymierzyłam mu solidny policzek. Chciałam jak najprędzej od niego uciec, jednak uniemożliwił mi to.
- Monika, posłuchaj. Daj mi się wytłumaczyć. – prosił.
- Tu nie ma nic do tłumaczenia! Znalazłeś sobie inną! Proszę bardzo, tylko przykro mi, że w czasie, kiedy zmagałam się z chorobą, opiekowałam się twoją siostrzenicą, byłam na pogrzebie twojej siostry!
- Wiem, wiem… - chwilami robiło mi się go szkoda. – Chwila słabości. Naprawdę, nie wracałaś tak długo. Wszystko mogło się zdarzyć, nie mogłem tego wytrzymać! Ja cię przecież kocham!
- A ja wytrzymałam. Żyję, wróciłam do ciebie. Nie mogłam się doczekać aż znowu cię przytulę, zobaczę, a ty? – popatrzyłam na niego ze łzami w oczach i po prostu uciekłam. Wpadłam do mieszkania i zaczęłam szperać w szufladach, szukając koperty, która mogła zmienić moje życie.

- Czego szukasz? Dowiedziałaś się? – spytała Irma.
- Czyli wiedzieliście, jak mogłaś mi nie powiedzieć? – spojrzałam na nią z żalem.
- Wiedziałam, że wtedy się poddasz, nie będziesz walczyć! – broniła się.
- Wiem i dlatego nie mam ci tego za złe. Pamiętasz może, gdzie jest ta koperta z propozycją gry z Wołgogradu?
- Tu schowałam. – powiedziała, wyciągając kartkę z książki Jane Austen. – Chcesz jechać? – spytał roztrzęsionym głosem.
- Tak… Jeśli jeszcze to jest aktualne. – powiedziałam, wstukując w klawiaturę telefonu ciąg dziewięciu cyfr.

- Prezes Dinamo Wołgograd, dzień dobry. – usłyszałam głos.
- Dzień dobry panie prezesie. Z tej strony Monika Valentina Gonzalez. Dzwonię w sprawie oferty z pana drużyny. Czy jest jeszcze aktualna?
- Tak oczywiście! Jak się cieszę, że pani dzwoni! Spadła nam pani z nieba. Kiedy może pani przyjechać? Jest koniec stycznia, myślę, że jeśli sezon zaczyna się od czerwca, to powinna pani przyjechać za jakieś dwa tygodnie. Tutaj przygotowania zaczynają się o wiele wcześniej.
- Dobrze. Im wcześniej, tym lepiej. Czy mieszkanie i… - zaczęłam.
- A tak, tak! Oczywiście. Mieszkanie i samochód będzie miała pani na miejscu. Wyślemy mailem resztę informacji. Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia.
- Ja również, do widzenia. – zakończyłam rozmowę i zerknęłam na Irmę.

- Naprawdę tego chcesz? – spytała.
- Chcę. Nie mogę tu zostać. Zawieszę studia i wyjadę. Poradzisz sobie?
- Dam sobie radę. Martwię się o ciebie. – przytuliła mnie.
- Nie masz o co. – uśmiechnęłam się do niej i wyszłam do swojego pokoju.

Dwa tygodnie później…

Spakowana i gotowa do wyjazdu, siedzę na łóżku i piszę list do Matt’a. W ostatnim czasie dobijał się do mnie, jednak nie dawałam znaku życia.

Podeszłam do Irmy, stojącej w drzwiach i oddałam jej list.
- Daj Matt’owi. – powiedziałam.
- Jasne… - uśmiechnęła się i przytuliła mnie na pożegnanie. – Dzwoń codziennie.
- Oczywiście. Sprzedaj w końcu to pianino, pieniądze starczą ci na pół roku czynszu.
- Będę pamiętać.

Wyszłam z mieszkania i po dwóch godzinach byłam już w powietrzu, kierując się kierunku mojego nowego domu…


13 rozdział, pechowy rozdział. Dostałam weny dzisiaj, wpadłam na ciekawy pomysł, mam nadzieję, że się spodoba. Muszę Was uprzedzić, że wyjeżdżam w sobotę na tydzień na obóz siatkarski, więc będziecie musiały wytrzymać jeszcze to nieszczęsne siedem dni bez rozdziału, ale przyrzekam na własną piłkę, że jak wrócę to od razu dodam, a w trakcie, pomiędzy morderczymi treningami, będę coś skrobać w zeszycie J Pozdrawiam!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 12

- Jak to nie? – Matt prawie krzyczał to telefonu.
- Matt, twoja siostrzenica siedzi tutaj, ze mną. – powiedziałam ucieszona.
- Ale jak to?
- Ona jedna się uratowała, musisz coś  zrobić. Albo twoi rodzice się nią zajmą.
- Wątpię…
- Dlaczego?
- Rodzice od początku nie byli zadowoleni tym małżeństwem mojej siostry i nie wiem, czy będą chcieli zająć się małą.
- Ale to by było bezduszne… - ryknęłam.
- Monika, muszę kończyć. – wyłączył się jakby nigdy nic. Coś było nie tak. I przypuszczałam, że powodem nie był wypadek jego siostry.

- Co robimy? – za chwile mała istotka pociągnęła mnie za rękaw bluzy.
- Wsiadamy do samolotu. – uśmiechnęłam się niemrawo, ponieważ gnębiła mnie cała ta sprawa z Andersonem.
- Pograsz ze mną w karty? – spytała, wyciągając talię kolorowych kart. Już miałam zaprzeczyć, jednak stwierdziłam, że nie ma sensu zasmucać dziewczynki bez powodu.
- Oczywiście. – zaserwowałam jeden ze swoich promiennych uśmiechów.

Lot był niedługi, jednak przez burzę, dzięki czemu nie odnosiłam zbyt przyjemnych wrażeń. Z gry karty wyszły nici, gdyż moja towarzyszka usnęła po dziesięciu minutach w powietrzu. Myślałam o Matthew. Miałam złe przeczucie, że chłopak coś przede mną ukrywa. Wylądowaliśmy i wyszłam razem z Alice złapać taksówkę. Bałam się, jak zareagują jej dziadkowie na widok nielubianej wnuczki. Dojechałyśmy do wielkiego, białego domu z potężnym ogrodem, jak ze starych filmów amerykańskich. Zapukałam do drzwi, nie wypuszczając z ręki malutkiej dłoni Alice. Po chwili usłyszałyśmy brzęk zamka i w drzwiach pojawiła się pani Anderson.

- Dzień dobry… A co ona tu robi!? Przecież ona nie żyje! – krzyknęła.
- Przeżyła proszę panią. Wiem, że mieli państwo inną informację… - nie dokończyłam, bo kobieta zaczęła przytulać Alice. Tego się nie spodziewałam. Później pojrzała na mnie.
- Dziękuję ci, że się nią zajęłaś, naprawdę, bardzo nam pomogłaś. – uścisnęła moją dłoń i ciepło się uśmiechnęła. – Monika, tak? – przytaknęłam – Matt wiele mi o tobie opowiadał, rzeczywiście jesteś przepiękną dziewczyną.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się i zastanawiałam się czego jeszcze nagadał jej synek. Weszłyśmy do domu, a dokładniej do potężnego salonu, gdzie siedziała już cała rodzina. Znalazłam miejsce obok matki chrzestnej mojego chłopaka, a Alice zasiadła na honorowym miejscu obok babci. Niedługo później zaczął się pogrzeb, a po dwóch godzinach było po wszystkim. Udałam się do państwa Andersonów, żeby spytać, co będzie z małą.
- Najprawdopodobniej będziemy musieli oddać ją do domu dziecka… - powiedział senior rodu.
- Ależ skąd! Nie zostawimy jej! – krzyczała na męża Charlotte. – bo tak się nazywała mama Matt’a.
- Nie mamy pieniędzy na wychowywanie jeszcze jednego dziecka, a poza tym nigdy jej nie lubiliśmy. Jeśli przyjmiesz ją, ja się wyprowadzę. – usłyszałam zza drzwi urywek rozmowy.
- A może Matthew się nią zajmie? Wyjedzie do Rosji razem z Moniką! – Charlotte szukała ostatniej deski ratunku.
- Nie obędę obarczać syna dzieckiem. Jego obowiązkiem jest grać, a nie bawić się w niańkę! – nie mogłam już tego wytrzymać.
- A co było napisane w testamencie, co?! „Mój brat, Matthew Anderson, po mojej i męża śmierci, bierze odpowiedzialność za nasze dziecko, Alice Łęcką…”.
- Wygrałaś. – mruknął Anderson, a ja aż podskoczyłam z radości.

 Poszłam pożegnać się z dziewczynką, mówiąc, że za miesiąc się spotkamy. Wyszłam z domu, szukając taksówki, żeby dostać się na mój samolot. Po godzince jazdy deszczowymi ulicami, dotarłam do Buffalo’s Airport. Wsiadłam do samolotu i wkrótce byłam w Bostonie. Weszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Jednak choroba dawała o sobie znać. Bolała mnie głowa, było mi słabo i zrobiłam się strasznie blada.

Miesiąc później…

Czarne światło, białe światło, a w oddali coś czerwonego. Wyciągnęłam rękę, żeby złapać motyla latającego nade mną, jednak ile razy usiłowałam go dotknąć, ten rozpływał się jak chmura. Z jednej strony dobiegały mnie odgłosy Sonaty Mozarta, a z drugiej Havy Metal, i o ile się nie mylę, był to Dream Evil! Chwilę później poczułam lekkie uszczypnięcie na lewej ręce w okolicach nadgarstka i usłyszałam głos…
- Budzi się, dziękuję panowie, przeszczep się udał!


DZIEŃ DOBRY!!! :D Jak ja dawno nie pisałam, wyszłam z wprawy, ale jak widzicie, wszystkie wasze pytania zaczynają dostawać odpowiedzi ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. A, i właśnie mam do was pytanie. Nigdy nie wiem, czy mam pisać np. „Myślę o Matthew’ie”, czy „Myślę o Matthew”? I mam 6 z angielskiego :D Pozdrawiam.

wtorek, 23 lipca 2013

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 11

- Jak się nazywasz? – spytałam dziewczynkę.
- Alice. – wychlipała.
- Powiesz nam jak się czujesz? – spytałam, zerkając na stojących nade mną lekarzy. Mała nie powiedziała zbyt wiele. Jedynie pokręciła głową.
- Why? – dodała Jonson. Alice podniosła na nią wzrok i ponownie się rozpłakała. Lekarka się poddała i unosząc dłonie w geście kapitulacji wyszła do innego pomieszczenia.
- A może pójdziesz ze mną do pokoju i powiesz mi, jeśli będziesz chciała. – lekarze chcieliby wyciągnąć od roztrzęsionego dziecka wszystko na raz, a tak się składa, że ja przez te kilka lat też zdobyłam jakieś doświadczenie. Dziewczynka przytaknęła. Wzięła mnie za rękę i razem poszłyśmy do mojej sali. Posadziłam małą na łóżku i rozpoczęłam swój wywiad.
- Co się stało? – spytałam kucając przed nią.
- Nie wiem… Wjechało w nas inne auto. – powiedziała. No tak. Przecież nie zda mi sprawozdania z wypadku.
- A pamiętasz, kto nim jechał? – pokręciła główką.
- A co to był za samochód?
- Taki duży, czerwony. – szepnęła, a ja uniosłam palec do góry i zapisałam spostrzeżenie w notesie. Czułam się jak James Bond, ale tylko ja mogłam tu jakoś pomóc, dopóki nie ściągną tłumacza.
- Mieszkasz tutaj, bo jesteś z Polski, prawda? – ponownie zapytałam.
- Tak. Od urodzenia.
- Rozumiem. I nie znasz angielskiego? – zdziwiłam się.
-Nie. Tylko troszkę. Chodzę do szkoły, gdzie mówią po polsku.
- Aha. To wyjaśnia sprawę. – uśmiechnęłam się. – A ile masz lat?
- 7
- Czyli chodzisz do pierwszej klasy?
- Tak.
- A masz tu jakąś rodzinę?
- Tak. Moim wujkiem jest ten znany… – przerwała jej doktor Jonson, wchodząc do sali i biorąc Alice na badania. Usiadłam na łóżku i wzięłam telefon do ręki. Dwa nieodebrane połączenia od Matt’a. Zadzwoniłam do niego. Za chwilę usłyszałam znajomy głos, jednak tym razem był jakiś inny.
- Cześć Matt, dzwoniłeś.
- Tak. Stało się coś strasznego…
- Matthew. Co jest? – przestraszyłam się.
- Moja siostra zginęła w wypadku samochodowym. – czułam, ze się rozpłakał.
- O mój Boże…  Tak strasznie mi przykro. - przeraziłam się i nic więcej nie mogłam powiedzieć.
- Po jutrze ma być jej pogrzeb. Nie dostanę się do Buffalo  w parę godzin. Monika, proszę cię, jesteś w Bostonie. Jedź tam za mnie. Moi rodzice cię znają. Mówiłem im o tobie. Będziesz jak rodzina, błagam cię…
- Oczywiście Matt. Postaram się tam dotrzeć. O której i gdzie będzie pogrzeb? – niestety czekała mnie jeszcze jedna przykra przeprawa przed przeszczepem. Wzięłam się w garść i spisałam wszystkie informacje. 

Rozłączyłam się, a potem zaczęłam szukać jakiegoś taniego biletu z Bostonu do Buffalo. Zamówiłam lot o godzinie osiemnastej, kolejnego dnia.
Poszłam wziąć kąpiel i położyłam się spać. 
Rano znowu obudziła mnie doktor Jonson z młodą pacjentką. Dziewczynka była na mnie skazana, jednak mnie to nie martwiło. W końcu uwielbiałam dzieci. Wstałam, ubrałam się i zjadłam niewielkie śniadanie, poczym poszłam do Alice.
- Co porabiamy? – wzięłam ja za rękę i skierowałam się w stronę plaży.
- Lecę dzisiaj wieczorem na pogrzeb rodziców. – powiedziała smutno.
- A dokąd? – w mojej głowie zaczęły snuć się pewne przypuszczenia.
- Do Bufallo. – poczułam się, jakby strzelił we mnie piorun. Dlaczego Matt nic nie wspomniał o mężu i dziecku swojej siostry? Czy był aż tak bezduszny, żeby nie interesować się losem siostrzenicy?
- Ach tak… Bo wiesz, tak się składa, że ja też tam jadę.
- Naprawdę? Samolotem?
- Tak. Dzisiaj o osiemnastej. Zgadza się?
- Oczywiście. – Alice rzuciła mi się na szyję, jednak mi nie było w cale się z czego cieszyć.

Przed wylotem zadzwoniłam do Andersona. Chciałam wyjaśnić całą tą sytuację.
- Cześć Monia, lecisz za godzinę, tak?
- Tak. Jest coś, o czym musimy porozmawiać. Twoja siostra miała córkę i męża, prawda?
- Tak. Oboje zginęli… - powiedział nostalgicznym głosem.
- A właśnie, że nie…


Przepraszam, że dodaję dzisiaj, ale stwierdziłam, że ten rozdział wymaga poprawek, więc jeszcze chwilę nad nim popracowałam. Jadę w Niedzielę do Grecji i nie jestem pewna, czy dam radę dodawać tam rozdziały. Wi-fi podobno jest, tylko nie wiadomo jak z prędkością Internetu… Jak się nastawiacie na mecze z Bułgarią? J

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 10

Od razu po starcie zasnęłam. Pamiętam tylko delikatny wstrząs gdzieś nad oceanem. Pewnie turbulencje. Obudziłam się dopiero, kiedy stewardessa oznajmiła, że lądujemy. Zapięłam więc pasy i czekałam, aż maszyna „usiądzie” na płycie lotniska. Kiedy samolot się zatrzymał, odetchnęłam z ulgą i wyszłam. Na lotnisku zabrałam swoje bagaże i wezwałam taksówkę. Po kilkudziesięciu minutach byłam na miejscu. Mój nowy dom, czyli po prostu szpital był niewielkim, jasno pomalowanym budynkiem, pokrytym czerwoną dachówką. Przyznam się, że takiego jeszcze nigdy nie wiedziałam. W środku wyglądał naprawdę bardzo imponująco. Widać było, że USA dysponuje o wiele większymi finansami, niż Rosja. Snułam się długimi korytarzami, aż doszłam do właściwego pomieszczenia. W gabinecie siedziała niewysoka, szczupła kobieta, oczywiście w białym fartuchu.
- Dzień dobry. – zaczęłam po angielsku. W końcu byłam w Ameryce.
- Pani Monika Gonzalez? – spytała, podając mi dłoń.
- Tak. To ja. – przytaknęłam ściskając jej rękę.
- Jak się pani czuję. Mogę zerknąć na wyniki? – wyciągnęłam teczkę i podałam jej dokumenty. Wydawała się być bardzo ciepłą i sympatyczną osobą. – Więc plan mamy taki…
- Zamieniam się w słuch. – uśmiechnęłam się.
- Po tradycyjnych badaniach i umieszczeniu pani w odpowiednim otoczeniu, podamy szpik. Ma pani dość dobre wyniki i jestem prawie pewna, że się przyjmie. Jednak i to nie daje stuprocentowej pewności na całkowite wyzdrowienie. Mam nadzieję, że nawrót choroby nie wystąpi.
- Rozumiem. – przytaknęłam spokojnie, chociaż w środku cała się trzęsłam.
- Ma pani jakieś pytania?
- Kiedy będę mogła wrócić do domu? – spytałam.
- Myślę, że za około dwa miesiące. Zależy to od pani stanu zdrowia.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się, co lekarka po raz pierwszy od początku rozmowy odwzajemniła.

Wyszłam na zewnątrz i powędrowałam do swojej sali. Miałam dość białych, szpitalnych pomieszczeń, jednak tym razem byłam mile zaskoczona, ponieważ to wyglądało jak mały pokoik pomalowany na pomarańczowo. W rogu stało niewielkie, drewniane łóżko i mała szafeczka. Na środku leżał futrzany dywan, a na ścianach śliczne obrazy. Okno było przysłonięte czerwoną zasłonką, a obok stała palma w doniczce. Byłam wprost zachwycona. Przerażała mnie świadomość, że prawie dwa miesiące będę musiała tu wytrzymać, a tutaj miła niespodzianka.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Matt’a.
- Halo? – odezwał się znajomy głos.
- Co słychać, nie przeszkadzam?
- A skąd! Jak się czujesz, co słychać, jak lot?
- Powoli. – roześmiałam się. – Wszystko w porządku. Po jutrze mam mieć operację. Lekarka mówi, że wszystko jest na dobrej drodze.
- Świetnie. Nie uwierzysz co się stało.
- Co? – zdziwiłam się.
- Irma z Jurijem… - zaczął, ale oczywiście mu przerwałam.
- Są razem?! – krzyknęłam.
- Nie drzyj się, tak! – zaczął się śmiać.
- O matko. Jaka ze mnie dobra swatka…
- A ze mnie to nie? – chyba się uśmiechnął.
- Jak tam treningi? – spytałam po chwili.
- Wszystko w porządku. Za niedługo mecz z Krasnodarem i podobno wychodzę w szóstce.
- Super Matt. – usiadłam po turecku na łóżku. – Na pewno będę oglądać.
- Podobno to przyszły klub Jurija. Ale wiesz, że to jeszcze nic nie wiadomo.
- Jeszcze dużo czasu. A ty nie wyjeżdżasz na przyszły sezon?
- Oczywiście, że nie. Przecież bym cię nie zostawił.
- Myśl o karierze Matt, ja też za parę lat w końcu stąd ucieknę.
- Ale dalej będziemy razem? – czy on się przestraszył, że ja z nim zrywam?
- Oczywiście głuptasie. Choćbyś grał w Chinach, a ja studiowała w Afryce, to zawsze będziemy blisko siebie. – poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Jednak w tej chwili dostałam potężnego kopa w cztery litery i zdałam sobie sprawę, że potrafię wyjść z tej choroby i wrócić do Matthew’a.
- Kocham cię Monia. Dzwoń szybko, bo długo tu nie wytrzymam.
- Ja ciebie też. Zadzwonię jutro wieczorem. Pa.
- Do usłyszenia. – wyłączył się.

Rozpakowałam się, uczesałam włosy i zaczęłam czytać książkę. Mój chłopak wie, do czego warto zaglądnąć. Stare, amerykańskie thrillery są świetne. Przy okazji doszlifowałam swój angielski. Moje zajęcie przerwało pukanie do drzwi. To była dr Jonson.
- Przepraszam, że pani przeszkadzam… - zmieszała się.
- Ależ nie szkodzi. – uśmiechnęłam się.
- Potrzebujemy tłumacza. Przyjechała karetka z małą dziewczynką z wypadku. Rodzice nie żyją, a mała nie zna żadnego języka, tylko polski. Nie chce się do nikogo odezwać. Może pani spróbuje.
- Oczywiście, już idę. – odłożyłam książkę i poszłam za kobietą na izbę przyjęć. Na wózku siedziała mała, zapłakana dziewczynka. Podeszłam do niej i zaczęłam z nią rozmawiać. Wszyscy stanęli jak wryci, kiedy po raz pierwszy od kilku godzin, dziewczynka się uśmiechnęła.


Dodaję nowy rozdział :) Dzisiaj mecz. Chłopaki, cztery mecze i awans!!! Dadzą radę. Kto ze mną kibicuje?! :) Kolejny we środę :)

sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 9

- Monika! Wstawaj, Matt przyszedł! – krzyczała mi do ucha znana mi osóbka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam rumianą twarz Irmy.
- Co? Już wstaję. Która godzina? – wymruczałam, drapiąc się po głowie.
- Prawie jedenasta! Wstawaj śpiochu. – uśmiechnęła się. – Już wstała! – ryknęła przez uchylone drzwi, w których chwilę potem pojawił się Matt z czerwoną teczką w ręku.
- Co to? – spytałam, zerkając na tekturowy przedmiot.
- Zgadnij… - mrugnął do mnie.
- Nie wierzę… Tak szybko udało ci się załatwić? – szeroko otworzyłam oczy. Miałam świadomość, że na wizę z reguły czeka się miesiącami, a ja dostałam w przeciągu jednego dnia.
- Moja siostra jest gotowa zrobić dla mnie wszystko. – uśmiechnął się.
- Świetnie. Szukałam biletów. Najbliższe loty są przewidziane na siedemnasty grudzień.
- To w sam raz. – ponownie ukazał rząd białych zębów.
- Właśnie. Idę się ubrać i porozmawiamy. Poczekaj momencik. – powiedziałam i wzięłam z fotela stertę poskładanych ubrań. Narzuciłam na siebie jeansy, ciepły sweterek i tradycyjnie zaplotłam długiego warkocza, po czym wróciłam do pokoju. Matt stał przy komodzie i oglądał moje zdjęcia.
- Gdzie to było? – wskazał na fotografię, na której siedzę przy fortepianie.
- To? – zastanowiłam się. – Chyba w filharmonii w zeszłym roku, a co?
- Grasz na fortepianie?! – zdziwił się.
- Tak. Bardzo długo… - uśmiechnęłam się, wskazując na instrument stojący w rogu pokoju.
- Człowiek renesansu z ciebie.
- Nie przesadzaj. – odparłam. – Przepraszam cię Matthew, ale śpieszę się na wykłady. Pogadamy wieczorem? – spytałam.
- Oczywiście. Już się zmywam. Hej. – dostałam buziaka na pożegnanie i Matt zniknął za drzwiami.

Poszłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Wpakowałam w siebie garść lekarstw uodparniających, złapałam torbę i wyszłam z mieszkania. Przedzierając się przez gęste zaspy śniegu dotarłam do budynku uczelni. Tradycyjnie spotkałam… Kogo? Ivana…
- Cześć ślicznotko. Co słychać? – zaczął szczebiotać.
- Nic ciekawego.
- Słyszałem, że wyjeżdżasz. – męczył mnie.
- Owszem. – mruknęłam nie zerkając na niego.
- Na ile? – drążył temat.
- Prawdopodobnie na kilka miesięcy. – miałam świadomość, że kilka miesięcy może się przedłużyć do wieczności, jednak nie dawałam mu tego po sobie poznać.
- Aż tak długo? Jak ja tu wytrzymam bez ciebie?! – podryw mu w żadnym wypadku nie wychodził.
- Nie martw się, wytrzymasz. – przyspieszyłam kroku i kilka chwil później znalazłam się w sali wykładowej. Usiadłam bliżej, żeby nie spotkać mojego adoratora. Wykład był całkiem ciekawy. Zrobiłam notatki, a na marginesie tradycyjnie narysowałam dziesiątki serduszek, ślicznie się uśmiechając do kratkowanych kartek. Moje natchnienie artystyczne skończyło się równo z wkładem niebieskiego długopisu. Kilkanaście minut po trzeciej wyszłam w budynku uniwersytetu i pognałam prosto do autobusu, żeby przedostać się na lotnisko. Zdobyłam bilet. Teraz brakowało mi tylko i wyłącznie szczęścia. Wróciłam do domu i zaczęłam się pakować. Gdy dopinałam zamek walizki, ręce zaczynały mi się trząść. Nie potrafiłam nad sobą zapanować. Byłam silna i starałam się nie poddawać, jednak to nie było takie proste w obliczu śmierci. Najgorsze chwile dopiero przede mną, kiedy będę musiała się ze wszystkimi pożegnać. Na szczęście w tej samej chwili do pokoju wkroczył uśmiechnięty Matt. Gwałtownie się wyprostowałam i  stanęłam przed chłopakiem.
- Spakowana? – spytał.
- Tak. - otarłam policzek wierzchem dłoni.
- Ty płaczesz? – złapał mnie za rękę i mocno przytulił.
- Nie… - mruknęłam cicho, jednak po chwili cały rękaw jego koszulki stał się mokry.
- Monika, powinnaś się przecież cieszyć. – powiedział.
- Cieszyć? – spytałam zadziwiona. – Znalazłam się pomiędzy młotem, a kowadłem. Możliwe, że nigdy już tu nie wrócę, że nigdy się z wami nie zobaczę… - wychlipałam.
- Albo do końca życia będziesz tu z nami, zdrowa. – dokończył. Kiedy mnie już puścił, jeszcze raz mnie pocałował i po chwili stałam przed drzwiami. Pożegnałam się jeszcze z Moniką i Jurijem, a potem Matt odwiózł mnie na lotnisko. Tam czekało na mnie najgorsze.
- Kocham cię… - wyszeptał mi do ucha, poczym namiętnie mnie pocałował. Odpowiedziałam mu tym samym. Za chwilę usłyszeliśmy komunikat, że mój samolot odlatuje za kilkanaście minut.
- Zobaczymy się za niedługo, obiecuję. – Przyciągnął moją dłoń do swojego serca.
- Wiem Matt. – niemrawo się uśmiechnęłam i poszłam w kierunku odprawy. Widziałam jak mój chłopak stoi nieruchomo, odprowadzając mnie wzrokiem. Wkrótce zniknęłam za ciemnymi drzwiami, ciągnąc za sobą swój bagaż.  


Jestem. Powracam :D Z nowym pomysłem, mam nadzieję, że się będzie podobać. Jak tam u Was pierwszy dzień wakacji? ;)

niedziela, 16 czerwca 2013

Uwaga!





Przepraszam, ale muszę zawiesić bloga do 28 czerwca, wtedy zacznę kontynuować opowiadanie. Nie mam czasu, po prostu się nie wyrabiam, a ostatnio straciłam wenę i wolę poczekać i coś fajnego wymyślić. Obiecuję, że do Was wrócę z nowymi pomysłami, a może nawet zacznę pisać jeszcze jednego bloga. Do zobaczenia!

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 8

Dni mijały w ekspresowym tempie. Moje życie rozpływało się w powietrzu. Przynajmniej Matt dotrzymywał mi towarzystwa. Przychodził, pytał jak się czuję, spełniał wszystkie moje prośby, które starałam się ograniczać. Od naszych historycznych wyznań minął cały miesiąc. Zaczęła się liga, oczywiście beze mnie w składzie, a razem z nią niekontrolowana walka z czasem. Zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie tą walkę przegram. Niestety, zgodnie z przewidywaniami lekarzy, dawcy jak nie było, tak nie ma, a ja czułam się coraz gorzej. Nie chciałam jednak niepokoić innych, dlatego robiłam dobrą minę do złej gry. Pod koniec listopada postanowiłam wybrać się do lekarza. Przedzierając się przez wysokie zaspy dotarłam do szpitala i skierowałam się do gabinetu lekarskiego.

- Witam panią. – uśmiechnął  niewysoki mężczyzna w średnim wieku.

- Dzień dobry. Przyszłam na kontrolę. – po mimo złego samo poczucia, humor mi dopisywał, co było naturalnie zasługą Matt’a.

- Badania za chwilkę, a tym czasem mam dla pani wspaniałą wiadomość. – cieszył się coraz bardziej. Wyciągnął z teczki jakieś dokumenty i pokazał mi. Zaczęłam czytać wszystko, co było tam napisane.

- I jak, cieszy się pani? – spytał z radością w głosie, kiedy w moich oczach pokazały się łzy. Łzy szczęścia. Dokumenty dotyczyły osoby, która zgodziła się oddać dla mnie szpik. Nie posiadałam się ze szczęścia. Dawało mi to nadzieję, że może jednak nie wszystko stracone. 

- Tak… - wydukałam.

- Tylko jest jeden malutki problem. Będzie pani musiała wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, czy ma pani taką sposobność. Oczywiście potrzebna jest wiza.

- Zdaję sobie sprawę, ale znam kogoś, kto mi w tym na pewno pomoże. – uśmiechnęłam się do doktora.

- To świetnie. - Klasnął w dłonie, po czym zabrał się do badań krwi. Po godzince byłam już wolna i w podskokach podążałam do domu. Wpadłam do mieszkania i pierwsze co zrobiłam, to wybrałam numer do Matt’a. Odebrał po trzech sygnałach.

- Słucham?

- Matt, muszę ci coś powiedzieć. – cieszyłam się jak dziecko. – Spotkajmy się w kawiarni na osiedlu 
wieczorem.

- Jasne. A coś się stało? – spytał z niepokojem.

- Nic głuptasie. Całuję, papa. – wysłałam mu buziaka i zakończyłam połączenie.  

Pierwszy raz od miesiąca czułam się naprawdę szczęśliwa. Wpadłam do pokoju i zaczęłam wybierać ubrania, czego z reguły nie robię. Nie mając co ze sobą zrobić, wysprzątałam całe mieszkanie. To nic, że byłam potem wykończona. To było takie przyjemne zmęczenie.
Po kilku godzinach przyszła Irma. Od razu przekazałam jej wiadomość. Była przeszczęśliwa. Nadszedł wieczór, w związku z czym poszłam do kawiarni, porozmawiać z Andersonem.
Gdy tylko weszłam, zobaczyłam go siedzącego przy stoliku w samym rogu pomieszczenia. Podeszłam i złapałam go za rękę. Ucieszył się na mój widok.

- O czym chciałaś porozmawiać? – spytał.

- Znaleźli dawcę… - zaczęłam, ale ktoś mi przerwał, namiętnie mnie całując. Matt chciał chyba dać mi do zrozumienia, że bardzo się cieszy.

- Nie wierzę. – albo mi się wydawało, albo w jego oczach widziałam łzy.

- Tylko jest jeden problem. – mruknęłam. – Muszę zmienić miejsce leczenia na Amerykę. Nie mam wizy, ani nic z tych rzeczy…

- O to się nie martw. Wszystko ci załatwię. Moja siostra pracuje w ministerstwie.

- Naprawdę? – przytuliłam go.

- Tak. Nawet nie wiesz jak się cieszę. – rzeczywiście, nie da się opisać radości, wymalowanej na jego twarzy. – Na kiedy jej potrzebujesz?

- Jak najprędzej… - powiedziałam.

- Jeszcze dzisiaj postaram się coś zrobić. Jak się czujesz? – spytał z troską.

- Od ostatniej wizyty, fantastycznie. – tryskałam wręcz energią.

- Widziałaś Irmę i Jurija? – uśmiechnął się.

- Nie, zniknęli na cały wieczór.

- Myślisz, że można ich tak zostawić? – roześmiał się. – Mam nadzieję, że będą grzeczni.

- Oby… - mruknęłam i popatrzyłam na niego spod byka. – Kiedy kolejny mecz?

- W sobotę. – była środa, więc do kolejnego spotkania z Nowosybirskiem.

- Dacie sobie radę? – złapałam go za rękę, za co obdarzył mnie czułym uśmiechem.

- A jakby inaczej. Tym razem też będziesz wycierać boisko i wypominać mi, że robię niedokładne pompki? 
– roześmiał się.

- Powstrzymam się… - przytaknęłam. Chwilę później do Matt’a zadzwonił trener. Musiał załatwić jakąś sprawę na hali i musieliśmy wracać.

- Odwieźć cię? – spytał.

- Ależ skąd, przejdę się. Cudownie pada śnieg. – popatrzyłam w niebo, kiedy wyszliśmy z kawiarni.

- W sumie, masz rację. – popatrzył na mnie. Dostałam soczystego buziaka i musiałam się pożegnać z moim przyjmującym. Przed dwudziestą byłam w domu, pełna energii i chęci do życia, jednak trochę zmęczona. Zbliżało się Boże Narodzenie, jednak nie miałam najmniejszej ochoty wracać do Brazylii. I tak miałam je spędzić w Stanach. Może będę miała okazję spędzić Wigilię, chociaż sama ze sobą. Irma pojedzie do Moskwy, Matt też do swojej rodziny, więc zostanę sama. Odpędziłam od siebie nieprzyjemne myśli i wskoczyłam do łóżka. Wzięłam książkę, którą właśnie czytałam i wkrótce usnęłam. Śniły mi się koszmary. Pusty grób po środku potężnego cmentarza. Nie mogłam poznać, do kogo należał. Nad granitową płytą były pochylone trzy osoby. Dziewczyna i dwóch chłopaków. Już miałam zobaczyć ich twarze, kiedy ktoś gwałtownie mną szarpnął…

W końcu powracam J Z nowymi pomysłami, mam nadzieję, że się nie obraziłyście, że was porzuciłam J Obiecuję, że nadrobię zaległości!

wtorek, 28 maja 2013

Przepraszam Was!

Naprawdę to nie ode mnie zależy, ale komputer dalej jest w naprawie, a nigdzie indziej nie mogę pisać. Obiecuję, nawet przysięgam, że kolejne rozdziały pojawią się w przeciągu około dziesięciu dni, ale przepraszam Was strasznie za to, że tak długo czekacie, a ja się nie odzywam. Wybaczycie? :)  LIGA ŚWIATOWA nieługo, mam nadzieję, że zabije Wam to nudę :)

wtorek, 14 maja 2013

Przepraszam!

Wybaczcie, że nie dodaję nowych rozdziałów, ale znowu padł mi komputer. Nie wiem, czy nie będę musiała zainwestować w nowy sprzęt. Jednak ciągle myślę nad nowymi rozdziałami i mam nadzieję, że będą lepsze :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Info!

Mamy nowe wieści! Przegląd Sportowy podał, że Bartek Kurek na najbliższy sezon pojawi się w barwach Lube Banca Macerata. Cieszycie się? Bo ja szaleję! Według mnie, to potężna szansa i dobrze, że stara się ją wykorzystać. Co wy na to? :)

http://sport.wp.pl/kat,1912,title,PS-Kurek-przenosi-sie-do-Maceraty,wid,15544773,wiadomosc.html?ticaid=11089f - więcej informacji :)

Rozdział 7


Następnego ranka…

Obudziłam się wcześnie rano, znowu między czterema białymi ścianami. Miałam być wypisana do domu, z czego się naprawdę cieszyłam. Przynajmniej raz na mojej bladej twarzy pojawił się uśmiech. Z trudem wstałam z łóżka i ubrałam się stosownie do pogody. Jak to zwykle w Rosji bywa pod koniec października, zaczął padać delikatny śnieg. Spojrzałam na okno i pomyślałam, że może to być ostatnia zima w moim życiu. Mimowolnie po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast otarłam. Mama mnie w życiu uczyła, że nigdy nie można się poddawać. Zawsze trzeba walczyć, choćby o coś niemożliwego.

Po chwili pojawił się lekarz.

- Kiedy pojawi się dawca, powiadomimy panią niezwłocznie. Leczenie będzie przeprowadzone w Polsce, dlatego od razu skierujemy panią do Warszawy. – powiedział, z czego bardzo się ucieszyłam. Zobaczę jeszcze mój ukochany kraj.
- Dziękuję panie doktorze. – delikatnie się uśmiechnęłam.
- Bardzo proszę na siebie uważać. Przypominam, że ma pani znacznie osłabioną odporność, więc wszelkie przeziębienia są bardzo niebezpieczne. – przytaknęłam.
- Zdaję sobie sprawę. Mam przychodzić na jakieś kontrole? – spytałam.
- Na razie nie jest to konieczne. Jeśli coś niepokojącego będzie się działo, proszę się do mnie zgłosić.
- Dobrze. Do widzenia. – wzięłam od mężczyzny teczkę z wynikami i wyszłam ze szpitala.

Szłam sobie spacerkiem, upajając się w końcu świeżym powietrzem, które po mimo zawartości spalin było dla mnie orzeźwiające. Dotarłam do mieszkania, w którym o dziwo było pusto. Zadzwoniłam do Irmy, spytać się, gdzie jest. Dowiedziałam, się, że moja przyjaciółka przebywa u Jurija i wróci po południu. Wzruszyłam ramionami i zabrałam się do nadrabiania zaległości z wykładów. Zajęło mi to sporo czasu. Moją naukę przewał dzwonek do drzwi. Nawiedził mnie nikt inny, jak Matthew. Chłopak stanął w drzwiach z bukietem róż i butelką hiszpańskiego wina.

- Dzień dobry! – posłał mi swój firmowy uśmiech.
- Cześć, wejdź. – uśmiechnęłam się i wpuściłam go do środka. Podał mi kwiaty, za które podziękowałam mu buziakiem w policzek. Rozsiedliśmy się wygodnie w salonie, przyniosłam kieliszki i postanowiłam w ten sposób zapomnieć o mojej chorobie.
- Skąd wiesz, że już wróciłam? – spytałam, kiedy mój towarzysz otwierał wino.
- Widziałem się z Jurijem, a on rozmawiał z Arkadiewną. – uśmiechnął się. – Podobno dostałaś niezłą ofertę gry. – poruszył brwiami, a mnie coś ścisnęło za gardło.
- No tak…
- Nie cieszysz się? – czy on musi mnie tak męczyć?
- Bardzo się cieszę, tylko nie wiem, czy skorzystam. To daleko,  ja muszę skończyć tutaj studia, chociaż i tak wybieram się niedługo do Polski… Nie wiem na jak długo, możliwe, że już nie wrócę. – głos zaczął mi się łamać, ale nie dawałam tego po dobie poznać.
- Nie wyjeżdżaj. Nie teraz… - złapał mnie za rękę, a ja zadrżałam. Wiedział?
- Matt… - zaczęłam.
- Zależy mi na tobie Monika, jesteś przecudowną dziewczyną… - popatrzył mi w oczy i zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Czułam jego ciepły oddech na moich policzkach, jednak gwałtownie się odsunęłam.
- Matt, ale my nie możemy! – powiedziałam stanowczo.
- Ale czemu?! Boisz się?! – roześmiał się, ale później zorientował się, że ja nie żartuję.
- Dla twojego dobra! – szepnęłam, nie mogąc się nijak opanować. Teraz wiedziałam, że czułam coś do niego, ale jednocześnie zniszczyłabym mu życie. Załamie się, kiedy go zostawię.
- Ale dlaczego! Podaj mi chociaż jeden powód! – dociekał, dalej nie wypuszczając moich rąk ze swojego uścisku.
- Bo długo się sobą nie nacieszymy… Mam białaczkę… Zostało mi kilka miesięcy życia, rozumiesz? - ostatnie zdanie wypowiedziałam ledwo dosłyszalnie, po czym się rozpłakałam. Matt patrzył się na mnie, ciągle w bezruchu. W końcu się otrząsnął i nie czekając na moją reakcję najzwyczajniej mnie pocałował. Byłam zaskoczona jego zachowaniem, jednak nie protestowałam. Później mocno mnie do siebie przytulił i nie wypuszczał z objęć.
- Damy sobie radę. Choćbym cię miał wywieźć na drugi koniec Ameryki, to zobaczysz, że w końcu wyzdrowiejesz. – szeptał mi do ucha.
- Mówię ci, że dla mnie nie ma już ratunku. Moja mama umarła na białaczkę, dwadzieścia lat z nią walczyła, ale i tak przegrała. Musisz się z tym pogodzić Matt.
- Czy ty nie rozumiesz, że ja cię kocham? Że o tobie nie zapomnę? Nie mogę! Choćbym chciał, to nigdy nie dam rady! – patrzył mi w oczy, jakby chciał mi coś powiedzieć bez słów.
- Też cię kocham, ale nic na to nie poradzę… - spuściłam głowę, bo nie miałam odwagi patrzeć w jego przepełnione rozpaczą i smutkiem tęczówki.

Wtedy usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi i do mieszkania weszli Jurij i Irma.

- Cześć wszystkim, co wy ro… - urwał Jurij, widząc klęczącego przede mną Andersona i moją mokrą od łez twarz. Irma nic nie powiedziała, tylko wybuchła płaczem i poszła do swojego pokoju, a za nią Jurij. Matthew jednak dalej mnie nie opuszczał.
- Idziemy na spacer? – spytał po chwili, widząc, że zrobiłam się blada jak ściana. Zgodziłam się i wyszliśmy na zewnątrz. Matt objął mnie ramieniem, wcale się nie odzywając, bo w sumie, słowa w tej sytuacji były zbędne.
Mijaliśmy zakochane pary, uśmiechniętych rodziców z dziećmi, a ja coraz bardziej żałowałam, że to stało się teraz, podczas gdy znalazłam kogoś, kogo kochałam, rozwijałam sportową i medyczną karierę, a nie kiedy miałam dwa, czy trzy latka i ledwo rozróżniałam kolory. Czułam na sobie przenikliwe spojrzenie Andersona. Odwróciłam wzrok i wpatrywałam się w niebo, jakby szukając do niego wejścia.
- Czy ja byłam dobrym człowiekiem? – spytałam po chwili ciszy.
- Ty jesteś dobrym człowiekiem. – Matt zaakcentował drugie słowo. – Nie poddawaj się Monika, przecież jeszcze żyjesz… W kilka miesięcy da się wiele zrobić. – ostatnim zdaniem dał mi wiele do myślenia. W sumie mam prawie rok. Usiedliśmy na ławce, przytuleni do siebie. – Miałaś kiedyś jakieś marzenie? – spytał po chwili.
- Już się spełniło. – uśmiechnęłam się nikle i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Widać, że był wniebowzięty, co nawet trochę mnie rozśmieszyło.
- Powiedz mi coś o sobie, bo wiem tylko gdzie mieszkasz, skąd jesteś, czym się teraz zajmujesz, a o niczym więcej nie mam pojęcia. – popatrzył na mnie.
- Co tu dużo mówić. Urodziłam się w Polsce, dokładnie w Rzeszowie, ale po śmierci mamy, wyjechałam do Brazylii. Wtedy zaczął się mój koszmar. Ojciec zaczął pić, wcale się mną nie zajmował. Nie miałam z kim porozmawiać. Po kilku latach tam spędzonych, myślałam, że więcej nie wytrzymam, ale wtedy znalazłam pasję…
- Zaczęłaś grać w ręczną. – uśmiechnął się do mnie Matt.
- Dokładnie. – odwzajemniłam gest.
- Kontynuuj. – widocznie zaciekawiła go moja historia.
- Wzięłam się za siebie. Postanowiłam dążyć do celów, które sobie wyznaczyłam. Doszłam do wniosków, że dam radę się stąd wyrwać, że wyjadę i znajdę kogoś, kto mnie w końcu zrozumie. To było moje marzenie… - zerknęłam na mojego towarzysza, który siedział wpatrzony w drzewo i się nie odzywał, jednak po chwili odzyskał dar mowy.
- Za co właściwie ty mnie kochasz? – spytał z powagą w głosie, na co ja delikatnie się uśmiechnęłam, gdyż przypomniałam sobie idealny cytat.
- „Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości”. – wyrecytowałam.
- Paulo Coelho… - powiedział z uznaniem.
- Znasz? – zdziwiłam się.
- Jak mógłbym nie znać. – odwrócił się w moją stronę i po chwili poczułam jego ciepłe wargi na swoich ustach…

Dostałam weny :) Stworzyłam ten rozdział w czasie, kiedy powinnam się uczyć matematyki z rozkazu mojej mamy :) No cóż, siatkówka jest sportem logicznym, wiec w sumie czasu wcale nie zmarnowałam :) Byłam robić zdjęcia do paszportu. Te przepisy są po prostu straszne. Będę wyglądać jak Fiona, dosłownie ;) Pozdrawiam was gorąco :)