Od razu po starcie zasnęłam. Pamiętam tylko delikatny
wstrząs gdzieś nad oceanem. Pewnie turbulencje. Obudziłam się dopiero, kiedy
stewardessa oznajmiła, że lądujemy. Zapięłam więc pasy i czekałam, aż maszyna
„usiądzie” na płycie lotniska. Kiedy samolot się zatrzymał, odetchnęłam z ulgą
i wyszłam. Na lotnisku zabrałam swoje bagaże i wezwałam taksówkę. Po
kilkudziesięciu minutach byłam na miejscu. Mój nowy dom, czyli po prostu
szpital był niewielkim, jasno pomalowanym budynkiem, pokrytym czerwoną dachówką.
Przyznam się, że takiego jeszcze nigdy nie wiedziałam. W środku wyglądał
naprawdę bardzo imponująco. Widać było, że USA dysponuje o wiele większymi
finansami, niż Rosja. Snułam się długimi korytarzami, aż doszłam do właściwego
pomieszczenia. W gabinecie siedziała niewysoka, szczupła kobieta, oczywiście w
białym fartuchu.
- Dzień dobry. – zaczęłam po angielsku. W końcu byłam w
Ameryce.
- Pani Monika Gonzalez? – spytała, podając mi dłoń.
- Tak. To ja. – przytaknęłam ściskając jej rękę.
- Jak się pani czuję. Mogę zerknąć na wyniki? – wyciągnęłam
teczkę i podałam jej dokumenty. Wydawała się być bardzo ciepłą i sympatyczną
osobą. – Więc plan mamy taki…
- Zamieniam się w słuch. – uśmiechnęłam się.
- Po tradycyjnych badaniach i umieszczeniu pani w
odpowiednim otoczeniu, podamy szpik. Ma pani dość dobre wyniki i jestem prawie
pewna, że się przyjmie. Jednak i to nie daje stuprocentowej pewności na
całkowite wyzdrowienie. Mam nadzieję, że nawrót choroby nie wystąpi.
- Rozumiem. – przytaknęłam spokojnie, chociaż w środku cała
się trzęsłam.
- Ma pani jakieś pytania?
- Kiedy będę mogła wrócić do domu? – spytałam.
- Myślę, że za około dwa miesiące. Zależy to od pani stanu
zdrowia.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się, co lekarka po raz pierwszy od
początku rozmowy odwzajemniła.
Wyszłam na zewnątrz i powędrowałam do swojej sali. Miałam
dość białych, szpitalnych pomieszczeń, jednak tym razem byłam mile zaskoczona,
ponieważ to wyglądało jak mały pokoik pomalowany na pomarańczowo. W rogu stało
niewielkie, drewniane łóżko i mała szafeczka. Na środku leżał futrzany dywan, a
na ścianach śliczne obrazy. Okno było przysłonięte czerwoną zasłonką, a obok
stała palma w doniczce. Byłam wprost zachwycona. Przerażała mnie świadomość, że
prawie dwa miesiące będę musiała tu wytrzymać, a tutaj miła niespodzianka.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Matt’a.
- Halo? – odezwał się znajomy głos.
- Co słychać, nie przeszkadzam?
- A skąd! Jak się czujesz, co słychać, jak lot?
- Powoli. – roześmiałam się. – Wszystko w porządku. Po
jutrze mam mieć operację. Lekarka mówi, że wszystko jest na dobrej drodze.
- Świetnie. Nie uwierzysz co się stało.
- Co? – zdziwiłam się.
- Irma z Jurijem… - zaczął, ale oczywiście mu przerwałam.
- Są razem?! – krzyknęłam.
- Nie drzyj się, tak! – zaczął się śmiać.
- O matko. Jaka ze mnie dobra swatka…
- A ze mnie to nie? – chyba się uśmiechnął.
- Jak tam treningi? – spytałam po chwili.
- Wszystko w porządku. Za niedługo mecz z Krasnodarem i
podobno wychodzę w szóstce.
- Super Matt. – usiadłam po turecku na łóżku. – Na pewno będę
oglądać.
- Podobno to przyszły klub Jurija. Ale wiesz, że to jeszcze
nic nie wiadomo.
- Jeszcze dużo czasu. A ty nie wyjeżdżasz na przyszły sezon?
- Oczywiście, że nie. Przecież bym cię nie zostawił.
- Myśl o karierze Matt, ja też za parę lat w końcu stąd
ucieknę.
- Ale dalej będziemy razem? – czy on się przestraszył, że ja
z nim zrywam?
- Oczywiście głuptasie. Choćbyś grał w Chinach, a ja
studiowała w Afryce, to zawsze będziemy blisko siebie. – poczułam jak łzy
napływają mi do oczu. Jednak w tej chwili dostałam potężnego kopa w cztery
litery i zdałam sobie sprawę, że potrafię wyjść z tej choroby i wrócić do
Matthew’a.
- Kocham cię Monia. Dzwoń szybko, bo długo tu nie wytrzymam.
- Ja ciebie też. Zadzwonię jutro wieczorem. Pa.
- Do usłyszenia. – wyłączył się.
Rozpakowałam się, uczesałam włosy i zaczęłam czytać książkę.
Mój chłopak wie, do czego warto zaglądnąć. Stare, amerykańskie thrillery są
świetne. Przy okazji doszlifowałam swój angielski. Moje zajęcie przerwało
pukanie do drzwi. To była dr Jonson.
- Przepraszam, że pani przeszkadzam… - zmieszała się.
- Ależ nie szkodzi. – uśmiechnęłam się.
- Potrzebujemy tłumacza. Przyjechała karetka z małą
dziewczynką z wypadku. Rodzice nie żyją, a mała nie zna żadnego języka, tylko
polski. Nie chce się do nikogo odezwać. Może pani spróbuje.
- Oczywiście, już idę. – odłożyłam książkę i poszłam za
kobietą na izbę przyjęć. Na wózku siedziała mała, zapłakana dziewczynka. Podeszłam
do niej i zaczęłam z nią rozmawiać. Wszyscy stanęli jak wryci, kiedy po raz
pierwszy od kilku godzin, dziewczynka się uśmiechnęła.
Dodaję nowy rozdział :)
Dzisiaj mecz. Chłopaki, cztery mecze i awans!!! Dadzą radę. Kto ze mną
kibicuje?! :) Kolejny we środę :)
Fajny, pozytywny rozdział :) Oby choroba postępowała jak najszybciej i Monika wyszła z niej cała. Mam nadzieje, że ktoś umili czas Monice w szpitalu.
OdpowiedzUsuńDo następnego! :)
Zapraszam do mnie na pierwszy rozdział: http://spojrzeniem-wyznawaj-mi-milosc.blogspot.com/2013/07/rozdzia-1.html :))
dziękuję :)
UsuńBardzo pozytywy ! Mam nadzieję, że małej nic nie będzie :)
OdpowiedzUsuńKibicuję !! :) Wygramy, tak łatwo się nie damy !! :)
Czekam na środę :)
Pozdrawiam :)
cudem :D
UsuńŚwietny rozdział :) Optymistyczny i oby tak dalej. Monika musi z tego wyjść, co Matt by bez niej zrobił :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, że kibicuję. Moooocno trzymam za naszych kciuki i mam nadzieję, że komplet punktów będzie nasz :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie [fighting--for--happiness.blogspot.com]
zobaczymy co będzie dalej :)
UsuńWspaniały i pozytywny rozdział:)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział:P
Pozdrawiam:P
dzięki :)
Usuńrozegranie-na-blok - 25. Zapraszamy :)
OdpowiedzUsuńCześć :) Komentowałaś prolog więc zapraszam na dalsze rozdziały http://smakgorzkiejzemsty.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńBuziaki ;*