poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 5


- Naprawdę chcesz się jeszcze męczyć? – upewniłam się, widząc chęć walki w oczach Matt’a.
- Serio. Choć. – pociągnął mnie w stronę siłowni. Zerknęłam na zdziwioną Irmę, która i tak szła za mną razem z Jurijem. Doszliśmy do niewielkiego, dobrze znanego mi  pomieszczenia. Na drabinkach wisiały drążki. No cóż, trzeba z siebie wykrzesać jeszcze resztkę sił. Stanęłam pod drewnianą rurką i dwa razy się podciągnęłam.
- Możemy zaczynać. – rzekłam, widząc jak Anderson szykuje się do zmagań.
 I znowu zaczęła się „zabawa”. Tym razem Matthew był silniejszy. Podciągałam się dwudziesty raz, kiedy zakręciło mi się w głowie i spadłam na ziemię. Matt widocznie się o mnie przestraszył i od razu znalazł się przy mnie.
- Nic ci się nie stało? – spytał z troską w głosie.
- Nie, nic. – odparłam i z trudem wstałam z posadzki, dalej mając mroczki przed oczami.
- Na pewno? Zbladłaś. – dopytywała się Irma.
- Na pewno. – odpowiedziałam stanowczo i przytrzymałam się ściany. – Wygrałeś Matt, może już chodźmy… - stwierdziłam zaniepokojona.
- Jasne. – mruknął Anderson, który miał chyba niemałe wyrzuty sumienia.
Po niecałej godzinie, z pomocą i siatkarzy znalazłyśmy się w mieszkaniu.
- Nie powinnaś się aż tak wysilać Monika… - zaczęła.
- Nic mi nie będzie. – mruknęłam. Czułam się coraz gorzej. W mojej głowie szumiało jak w pociągu, a w oczach miałam istną, bezgwiezdną noc. Stwierdziłam, że najlepiej w takiej sytuacji będzie pójście spać, jednak ze strachem kładłam się do łóżka, mając świadomość, że następnego dnia mogę się nie obudzić. Z trudem ubrałam pidżamę i położyłam się, po czym zapadłam w głęboki sen.

Obudziłam się bardzo wcześnie rano i wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni, gdzie tradycyjnie przy stoliku siedziała Arkadiewna z kubkiem kawy w ręku.
- Hej… Boże, Monika, jak ty wyglądasz. Tobie coś jest! Zadzwonię do studia, przecież ciebie trzeba zawieźć na pogotowie w takim stanie! – panikowała.
- Irma, daj spokój. Nic strasznego mi się nie dzieje. Może po prostu się przeziębiłam…
- Tak, z pewnością… - ironizowała.
- Śpieszę się na wykłady. – powiedziałam i wyszłam do łazienki, bo wręcz odrzucało mnie od jedzenia. Ubrałam się w to, co wpadło mi w ręce i wyszłam do przedpokoju. Chociaż nigdy tego nie robię, usiadłam na ziemi i ubrałam buty, bo stojąc na jednej nodze nigdy bym tego nie dokonała. Arkadiewna pokręciła głową widząc moje poczynania, ale nic więcej nie mówiła. Z trudem wygrzebałam się z podłogi i pomaszerowałam na uczelnię. Dotarłam do wielkiego budynku i weszłam po schodach. Od razu skierowałam się do sali na wykład, gdzie naturalnie spotkałam Ivana.
- Hej ślicznotko… - no nie, już jest mi wystarczająco niedobrze. – Wyglądasz jakby cię walec przejechał… - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Ivan, wiesz jak komplementować kobietę. Lepiej skup się na wykładzie. – spławiłam go, chociaż sama miałam głowę zajętą innymi myślami.

Czułam się dalej bardzo źle. Kręciło mi się w głowie i widziałam podwójnie. Na wszystkich wykładach starałam się szukać miejsca jak najbliżej okna, bo siedzenie na środku sali mogłoby się skończyć katastrofą, której szczegółów nie chciałabym przytaczać. „Lekcje” ciągnęły się niemiłosiernie. Jednak po piętnastej wróciłam do domu. Irmy jeszcze nie było, więc zabrałam się za robienie jakiegoś skromnego obiadu, bo jak już mówiłam, nie miałam na nic ochoty. Z trudem schylałam się bo garnki i wspinałam palce po przyprawy z szafki. Może rzeczywiście powinnam iść do tego lekarza? Zajęłam się pichceniem. Po kilkudziesięciu minutach przyszła Irma z nietęgą miną na twarzy.
- Coś się stało? – spytałam.
- Monia, martwię się o ciebie.
- Przejdzie mi. Jedz. – postawiłam jej talerz przed nosem i zakończyłam temat. Po obiedzie usiadłyśmy w niewielkim salonie i zaczęłyśmy oglądać jakiś film. Chciałam iść do łazienki i gwałtownie wstałam. W tej samej chwili poczułam silne zawroty głowy. Nie zdążyłam się niczego złapać i poleciałam na ziemię. Z tego wszystkiego pamiętam tylko silny ból i mocne uderzenie w kant ławy. Potem film mi się urwał…

Z perspektywy Arkadiewnej…

Monika oświadczyła mi, że idzie do łazienki, jednak nie zdążyła nawet postawić jednego kroku, bo zachwiała się i upadła na ziemię. Przeraziłam się nie na żarty. Uklęknęłam koło niej i próbowałam ją ocucić, jednak nic nie pomagało. Trzęsącymi się rękami złapałam telefon i wykręciłam numer na pogotowie. Po dziesięciu minutach pojawiła się karetka. Zabrali przyjaciółkę do samochodu i pojechali do szpitala. Zostałam sama w czterech ścianach. Chodziłam niespokojnie po całym mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W pewnym momencie zerknęłam na zegarek, który ukazywał godzinę siedemnastą trzydzieści. Stwierdziłam, że jeśli się pospieszę, to zdążę na wieczorny trening. Złapałam torbę i pobiegłam na halę. Na wstępie powiadomiłam całą drużynę, łącznie z trenerem co się stało. Wszyscy bardzo się przejęli. Wbrew moim przewidywaniom grałam dzisiaj całkiem dobrze. Wyżywałam się na piłce. Wychodząc z treningu spotkałam Matt’a i Jurija.
- Cześć Irma! – Bierieżko ucieszył się na mój widok.
- Gdzie Monikę zgubiłaś? – spytał z uśmiechem Matthew, a w moim gardle stanęła wielka gula. – Co się stało? – zaniepokoił się, widząc moją skamieniałą twarz.
- Jest w szpitalu… - wydukałam, czując łzy napływające do oczu.
 - Jak to w szpitalu? Co jej jest?! – złapał mnie za nadgarstki.
- Matt, spokojnie. – uspokajał go kumpel, ale wiele to nie dało.
- Straciła przytomność i przyjechało pogotowie… - zaczęłam opowiadać z trzęsącymi się rękoma. Zdziwiła mnie reakcja Jurija, który bez skrupułów, po prostu mnie przytulił.
- Jadę do szpitala… - stwierdził Anderson.
- Matt, przecież mamy trening… - zaprzeczał Bierieżko.
- Nie obchodzi mnie teraz trening! – krzyknął, biegnąc korytarzem. I tyle go widzieliśmy…

Z perspektywy Moniki…

Zaczęłam powoli otwierać oczy. Przez mgłę zobaczyłam człowieka w białym fartuchu. Z początku myślałam, że jestem w niebie, ale szybko zeszłam na ziemię.
- Pani Moniko, jak się pani czuje?
Nie najlepiej - odpowiedziałam, czując, jak ruchy ręką uniemożliwia mi kabelek podłączony do kroplówki. – Co mi jest? – spytałam zaniepokojona.
Lekarz spuścił głowę i popatrzył na mnie ze strachem w oczach.
- Więc? – byłam gotowa na najgorsze.
- Ma pani białaczkę… - powiedział, a mi przeleciało całe życie przed oczami. – Zrobiliśmy pani wszystkie badania i niestety wskazują one na to, że jest pani bardzo ciężko chora. Będzie pani potrzebowała dawcy szpiku, a zdaje sobie pani sprawę, że to szukanie igły w stogu siana… - skończył i wyszedł, a ja oparłam się na poduszce i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Po chwili zobaczyłam jak wysoka postać wchodzi do mojej sali.

Trochę dramaturgii… :) Mam nadzieję, że się podoba. Jak się nastawiacie na zbliżającą się Ligę Światową? :)

5 komentarzy:

  1. Ja zaczęłam czytać to myślałam, że Monika jest w ciąży. Jednak wydawało mi się to mało realne. Białaczka to okropna chorobą, na szczęście można ją wyleczyć. Coś mi się wydaję, że właśnie dawcą będzie Matt, a jak nawet nie to na pewno będzie robić wszystko aby jej pomóc.
    A Ligi Światowej to się już nie mogę doczekać :D Wybierasz się może na jakiś mecz ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie :(( ale będę sercem i duszą z chłopakami :D

      Usuń
  2. ojej takiego czegoś się nie spodziewałam

    OdpowiedzUsuń
  3. Co proszę? Jeny...jestem w takim szoku, że nie wiem aż co napisać.
    Wiedziałam, ze jest za dobrze i coś się spieprzy, wiedziałam! ;c
    Mam nadzieję, że to tylko pomyłka, a jak nie to nie będzie problemu z dawcą.
    A LŚ nie mogę się doczekać! Nastawiałabym się jeszcze lepiej, gdybym miała bilet -,-

    OdpowiedzUsuń