- Naprawdę
chcesz się jeszcze męczyć? – upewniłam się, widząc chęć walki w oczach Matt’a.
- Serio.
Choć. – pociągnął mnie w stronę siłowni. Zerknęłam na zdziwioną Irmę, która i
tak szła za mną razem z Jurijem. Doszliśmy do niewielkiego, dobrze znanego
mi pomieszczenia. Na drabinkach wisiały
drążki. No cóż, trzeba z siebie wykrzesać jeszcze resztkę sił. Stanęłam pod
drewnianą rurką i dwa razy się podciągnęłam.
- Możemy
zaczynać. – rzekłam, widząc jak Anderson szykuje się do zmagań.
I znowu zaczęła się „zabawa”. Tym razem
Matthew był silniejszy. Podciągałam się dwudziesty raz, kiedy zakręciło mi się
w głowie i spadłam na ziemię. Matt widocznie się o mnie przestraszył i od razu
znalazł się przy mnie.
- Nic ci się
nie stało? – spytał z troską w głosie.
- Nie, nic.
– odparłam i z trudem wstałam z posadzki, dalej mając mroczki przed oczami.
- Na pewno?
Zbladłaś. – dopytywała się Irma.
- Na pewno.
– odpowiedziałam stanowczo i przytrzymałam się ściany. – Wygrałeś Matt, może
już chodźmy… - stwierdziłam zaniepokojona.
- Jasne. –
mruknął Anderson, który miał chyba niemałe wyrzuty sumienia.
Po niecałej
godzinie, z pomocą i siatkarzy znalazłyśmy się w mieszkaniu.
- Nie
powinnaś się aż tak wysilać Monika… - zaczęła.
- Nic mi nie
będzie. – mruknęłam. Czułam się coraz gorzej. W mojej głowie szumiało jak w
pociągu, a w oczach miałam istną, bezgwiezdną noc. Stwierdziłam, że najlepiej w
takiej sytuacji będzie pójście spać, jednak ze strachem kładłam się do łóżka,
mając świadomość, że następnego dnia mogę się nie obudzić. Z trudem ubrałam
pidżamę i położyłam się, po czym zapadłam w głęboki sen.
Obudziłam
się bardzo wcześnie rano i wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni, gdzie
tradycyjnie przy stoliku siedziała Arkadiewna z kubkiem kawy w ręku.
- Hej… Boże,
Monika, jak ty wyglądasz. Tobie coś jest! Zadzwonię do studia, przecież ciebie
trzeba zawieźć na pogotowie w takim stanie! – panikowała.
- Irma, daj
spokój. Nic strasznego mi się nie dzieje. Może po prostu się przeziębiłam…
- Tak, z
pewnością… - ironizowała.
- Śpieszę
się na wykłady. – powiedziałam i wyszłam do łazienki, bo wręcz odrzucało mnie
od jedzenia. Ubrałam się w to, co wpadło mi w ręce i wyszłam do przedpokoju.
Chociaż nigdy tego nie robię, usiadłam na ziemi i ubrałam buty, bo stojąc na
jednej nodze nigdy bym tego nie dokonała. Arkadiewna pokręciła głową widząc
moje poczynania, ale nic więcej nie mówiła. Z trudem wygrzebałam się z podłogi
i pomaszerowałam na uczelnię. Dotarłam do wielkiego budynku i weszłam po
schodach. Od razu skierowałam się do sali na wykład, gdzie naturalnie spotkałam
Ivana.
- Hej
ślicznotko… - no nie, już jest mi wystarczająco niedobrze. – Wyglądasz jakby
cię walec przejechał… - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Ivan,
wiesz jak komplementować kobietę. Lepiej skup się na wykładzie. – spławiłam go,
chociaż sama miałam głowę zajętą innymi myślami.
Czułam się
dalej bardzo źle. Kręciło mi się w głowie i widziałam podwójnie. Na wszystkich
wykładach starałam się szukać miejsca jak najbliżej okna, bo siedzenie na
środku sali mogłoby się skończyć katastrofą, której szczegółów nie chciałabym
przytaczać. „Lekcje” ciągnęły się niemiłosiernie. Jednak po piętnastej wróciłam
do domu. Irmy jeszcze nie było, więc zabrałam się za robienie jakiegoś
skromnego obiadu, bo jak już mówiłam, nie miałam na nic ochoty. Z trudem
schylałam się bo garnki i wspinałam palce po przyprawy z szafki. Może
rzeczywiście powinnam iść do tego lekarza? Zajęłam się pichceniem. Po
kilkudziesięciu minutach przyszła Irma z nietęgą miną na twarzy.
- Coś się
stało? – spytałam.
- Monia,
martwię się o ciebie.
- Przejdzie
mi. Jedz. – postawiłam jej talerz przed nosem i zakończyłam temat. Po obiedzie
usiadłyśmy w niewielkim salonie i zaczęłyśmy oglądać jakiś film. Chciałam iść
do łazienki i gwałtownie wstałam. W tej samej chwili poczułam silne zawroty
głowy. Nie zdążyłam się niczego złapać i poleciałam na ziemię. Z tego
wszystkiego pamiętam tylko silny ból i mocne uderzenie w kant ławy. Potem film
mi się urwał…
Z perspektywy Arkadiewnej…
Monika
oświadczyła mi, że idzie do łazienki, jednak nie zdążyła nawet postawić jednego
kroku, bo zachwiała się i upadła na ziemię. Przeraziłam się nie na żarty.
Uklęknęłam koło niej i próbowałam ją ocucić, jednak nic nie pomagało.
Trzęsącymi się rękami złapałam telefon i wykręciłam numer na pogotowie. Po
dziesięciu minutach pojawiła się karetka. Zabrali przyjaciółkę do samochodu i
pojechali do szpitala. Zostałam sama w czterech ścianach. Chodziłam
niespokojnie po całym mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W pewnym
momencie zerknęłam na zegarek, który ukazywał godzinę siedemnastą trzydzieści.
Stwierdziłam, że jeśli się pospieszę, to zdążę na wieczorny trening. Złapałam
torbę i pobiegłam na halę. Na wstępie powiadomiłam całą drużynę, łącznie z
trenerem co się stało. Wszyscy bardzo się przejęli. Wbrew moim przewidywaniom
grałam dzisiaj całkiem dobrze. Wyżywałam się na piłce. Wychodząc z treningu
spotkałam Matt’a i Jurija.
- Cześć
Irma! – Bierieżko ucieszył się na mój widok.
- Gdzie
Monikę zgubiłaś? – spytał z uśmiechem Matthew, a w moim gardle stanęła wielka
gula. – Co się stało? – zaniepokoił się, widząc moją skamieniałą twarz.
- Jest w
szpitalu… - wydukałam, czując łzy napływające do oczu.
- Jak to w szpitalu? Co jej jest?! – złapał mnie
za nadgarstki.
- Matt,
spokojnie. – uspokajał go kumpel, ale wiele to nie dało.
- Straciła
przytomność i przyjechało pogotowie… - zaczęłam opowiadać z trzęsącymi się
rękoma. Zdziwiła mnie reakcja Jurija, który bez skrupułów, po prostu mnie
przytulił.
- Jadę do
szpitala… - stwierdził Anderson.
- Matt,
przecież mamy trening… - zaprzeczał Bierieżko.
- Nie
obchodzi mnie teraz trening! – krzyknął, biegnąc korytarzem. I tyle go widzieliśmy…
Z perspektywy Moniki…
Zaczęłam
powoli otwierać oczy. Przez mgłę zobaczyłam człowieka w białym fartuchu. Z
początku myślałam, że jestem w niebie, ale szybko zeszłam na ziemię.
- Pani
Moniko, jak się pani czuje?
- Nie najlepiej - odpowiedziałam, czując, jak ruchy ręką uniemożliwia mi kabelek podłączony
do kroplówki. – Co mi jest? – spytałam zaniepokojona.
Lekarz spuścił
głowę i popatrzył na mnie ze strachem w oczach.
- Więc? –
byłam gotowa na najgorsze.
- Ma pani
białaczkę… - powiedział, a mi przeleciało całe życie przed oczami. – Zrobiliśmy
pani wszystkie badania i niestety wskazują one na to, że jest pani bardzo
ciężko chora. Będzie pani potrzebowała dawcy szpiku, a zdaje sobie pani sprawę,
że to szukanie igły w stogu siana… - skończył i wyszedł, a ja oparłam się na
poduszce i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Po policzkach zaczęły mi spływać
łzy. Po chwili zobaczyłam jak wysoka postać wchodzi do mojej sali.
Trochę dramaturgii… :) Mam nadzieję,
że się podoba. Jak się nastawiacie na zbliżającą się Ligę Światową? :)