Niestety nie we wszystkich przypadkach pomaga założenie
plasterka. Tydzień minął od mojego niefortunnego wypadku i akcji z Andersonem.
Na chwilę obecną mam serię szwów na łuku brwiowym i limo pod okiem. Nic, tylko
rozpaczać. Jak na razie nie wychodzę z mieszkania, bo jeszcze ludzie pomyślą,
że Irma mi niezły łomot spuściła, ale za to brzdąkam sobie na moim instrumencie
i rozpracowuję nowe nuty. Od ostatniej zabawy w lekarza nie widziałam się z
Matt’em. W następnym tygodniu ma się odbyć mecz Zenit Kazań kontra Dynamo
Moskwa. Oczywiście moja ukochana Arkadiewna dopchała się i zdobyła dwa ostatnie
bilety. I jak tu jej nie kochać? Natomiast, u nas rozpoczyna się liga. Zostałam
wyznaczona do wyjściowego składu, oczywiście jako obrotowa. Mam nadzieję, że
ten sezon będzie równie owocny jak poprzedni, w którym zdobyłyśmy mistrzostwo
Rosji w piłce ręcznej klubów akademickich. Ponad to, Irma została najlepszą
zawodniczką turnieju. Może w tym roku mi przypadnie ten zaszczyt? Zobaczymy…
Wstałam wcześnie rano, żeby wyskoczyć do sklepu po bułki.
Oczywiście w małym, osiedlowym sklepiku była kolejka jak po bilety na finał IO.
Jednak jakimś cudem przedarłam się przez tłum i spokojnym, spacerowym krokiem
podążałam w kierunku mojego bloku. Niestety nie dane mi było dojść nawet do
właściwej uliczki, ponieważ zza rogu wyłoniła się uśmiechnięta twarz mojego
znajomego siatkarza.
- O! Monika, co ty tutaj robisz? – spytał zdziwiony.
- Mieszkam niedaleko. – powiedziałam dosyć nieśmiało, bo nie
było się za bardzo czym chwalić. Razem z Arkadiewną mieszkałyśmy w jednej z
najbardziej niebezpiecznych i paskudnych dzielnic Kazania. Na szczęście Matt
przyjął tą wiadomość bez większego zaskoczenia.
- Jak oko? – spytał, wskazując na moją fioletową otoczkę
wokół gałki ocznej, która niestety nie była makijażem, który można łatwo zmyć.
- Już lepiej, jutro idę ściągać szwy. – uśmiechnęłam się.
- To dobrze. Uważaj następnym razem. – pogroził mi palcem, a
ja wybuchłam spazmatycznym śmiechem.
- Będziesz na meczu? – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Zdobyłam ostatnie bilety. – odwzajemniłam gest.
- Świetnie! Wychodzę w szóstce, może cię odnajdę w tym
tłumie.
- Wątpię. – uśmiechnęłam się i potarłam dłońmi swoje
ramiona, ponieważ zrobiło mi się chłodno. – Będę już wracać. Wybrałam się w
samej bluzie. To nie był dobry pomysł.
- Zimno ci? – uśmiechnął się i ściągnął swoją, cztery razy
większą od mojej bluzę i zarzucił mi ją na ramiona.
- Naprawdę nie trzeba, będzie ci zimno… - próbowałam
protestować, ale niestety mi się to nie udało.
- Daj spokój, biegam od godziny i jest mi gorąco. Gdzie
mieszkasz? Odprowadzę cię. – zdecydował. Nie miałam siły, ani w sumie ochoty
się sprzeciwiać, dlatego pozwoliłam mu się odprowadzić pod samą klatkę.
- Wejdziesz na kawę? – spytałam, kiedy staliśmy pod
drzwiami.
- Przepraszam, ale za godzinę mam trening i muszę się
śpieszyć. To do zobaczenia gdzieś na trybunach. – pomachał mi wesoło i pobiegł
w swoją stronę. Tak rozpoczęty dzień uważam za udany.
Weszłam do mieszkania w świetnym humorze, zrobiłam sobie
kakao i usiadłam na parapecie. Oglądałam zabójczo piękne widoki obskurnych
wieżowców. Jednak, jeśli chce się o czymś wnikliwie pomyśleć, to każdy punkt
jest dobry. Po kilkunastu minutach, to kuchni wparowała Irma, prawdopodobnie
zwabiona zapachem świeżego mleka.
- Hej Monia. – mruknęła ziewając. – Kupiłaś bułeczki
zbawicielko! I zrobiłaś mi kakao! – uśmiechnęła się i zaczęła pałaszować swoje
śniadanie. Po skończonym posiłku zamieniłyśmy kilka zdań o planach na
dzisiejszy dzień, po czym Arkadiewna wyszła do pracy, chcąc później zdążyć na wykłady,
ja natomiast pozmywałam naczynia, a później usadowiłam się wygodnie w fotelu z
laptopem i zaczęłam przeglądać oferty pracy. Większość z nich, to kelnerki,
asystentki na magazynach, jednak ja potrzebowałam czegoś ambitniejszego. Stwierdziłam,
że wolę się utrzymywać z gry na koncertach oraz pomocy w filharmonii, niż nosić
obcisłą spódniczkę do połowy ud i roznosić piwo panom w klubie. Później wzięłam
notatki z wykładów i przypomniałam sobie najważniejsze informacje na
poniedziałek. Jutrzejszy dzień chciałam spędzić bardziej kreatywnie, mianowicie
pobiegać i wybrać się na basen,
oczywiście jak ściągną mi to paskudztwo z czoła. Kto jak kto, ale ja nie mogę
wytrzymać bez sportu więcej niż pięć dni. Dochodziło południe, dlatego zabrałam
się za obiad. Siedziałam sobie w domu, a Irma harowała jak wół, dlatego
chciałam jej jakoś pomóc. Doszłam do wniosku, że łosoś będzie odpowiednim
daniem. Wzięłam potrzebne składniki i zaczęłam przegotowywać rybkę.
Po upływie dwóch godzin, w mieszkaniu pojawiła się młoda pani
fotograf, a ja wyciągałam jedzonko z piekarnika.
- Co tak pachnie? – zapytała Irma.
- Zobaczysz. – uśmiechnęłam się i nałożyłam rybę na talerze.
- Zrobiłaś łososia? Chciało ci się? – była wniebowzięta.
- Dla ciebie wszystko! – podałam jej obiad i wyszłam na
chwilę do pokoju. Zerknęłam na telefon, a tam dwa nieodebrane połączenia od
trenera. Nie miałam zamiaru czekać aż oddzwoni, dlatego sama to zrobiłam. Po
trzech sygnałach odebrał.
- Monika! Mam sprawę. – powiedział.
- Słucham trenerze. – starałam się być uprzejma.
- Trzeba nam kogoś do ścierania boiska na mecz z Dinamo.
Zgodziłybyście się z Irmą? – spytał z nadzieją w głosie.
- Oczywiście, ale młodzicy nie mogą tego zrobić? – chciałam
się wykręcić.
- Nie, przecież wiesz, że pojechali na mistrzostwa do Polski.
– No faktycznie. Kurczę, żeby tylko przegrali.
- Czyli mamy się stawić pół godziny przed meczem? –
dopytałam dla ścisłości.
- Dokładnie Monisiu. – O jak ładnie… - Bądźcie o 16.30. –
powiedział, po czym pożegnał się i
zakończył połączenie. No to mamy ciekawy tydzień. Weszłam z powrotem do kuchni,
gdzie Irma kończyła już swoje danie.
- Wiesz, mamy ścierać boisko na najbliższym meczu. –
powiedziałam.
- Co? O nie… - mruknęła.
- Czemu nie chcesz? Będziemy bliżej boiska, zobaczysz,
będzie super! – uśmiechnęłam się.
- Nie będę siedzieć tam obok, koło tych wszystkich
siatkarzy. – powiedziała stanowczo.
- Ale co ci szkodzi! Jesteś fajną dziewczyną, przecież się
będziesz podobać.
- No o to chodzi! – mruknęła i wyszła znowu z mieszkania,
rzucając krótkie „cześć i dzięki”. No trudno, będę ją musiała jakoś przekonać.
Kiedyś w końcu się zgodzi… Tylko co ją
ugryzło?
Następnego dnia wstałam o wiele wcześniej niż zwykle,
przebrałam się, zjadłam śniadanie i wskoczyłam na mój ukochany rowerek, po czym
pojechałam do szpitala. Na szczęście nie było dużych kolejek na izbie przyjęć,
dlatego uwinęłam się w niecałą godzinkę. Po ściągnięciu tego ohydztwa byłam „wolna”.
Wpadłam do domu i przepakowałam torbę, wrzucając do niej to, co wpadło mi w
ręce, czyli całe wyposażenie na basen, buty do bieganie, koszulka i spodenki na
siłownię. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Była sobota, więc nie miałam ani
treningów, ani wykładów. Otworzyłam drzwi do pokoju Irmy i zaczęłam ją budzić,
jak jakiś morderca.
- Czego? – mruknęła zaspana.
- Lecimy na basen, potem na siłkę i pobiegać! Wstawaj!
- Pogięło? Jest po dziewiątej… - marudziła.
- Wstajesz, albo koniec z łososiami i mleczkiem na śniadanko.
– pogroziłam jej. Podziałało.
- No niech ci będzie. – zwlokła się z łóżka i za dwadzieścia
minut była gotowa.
Wyszłyśmy z mieszkania, zawzięcie rozmawiając o zbliżającym
się meczu. Doszłyśmy do krytej pływalni, przebrałyśmy się w stroje kąpielowe i
wyszłyśmy z szatni.
- To jak koleżanko? Dziesięć długości na rozruch, a potem proponuję
mały rewanżyk za ostatni wyścig. –
powiedziała Irma, a mnie ścięło z nóg.
- To było tak dawno… - naprawdę nie chciałam się z nią
ścigać. Wybitną pływaczką nie byłam, za to Irma tak.
- Jedziemy Monika, jak mnie już wyciągnęłaś, to teraz „cierp
ciało, jak żeś chciało”. – skąd ona zna polskie przysłowia?
No trudno. Zrobiłyśmy to nieszczęsne dziesięć basenów, a
potem stanęłyśmy przed stopniami z zamiarami ścigania się.
- Posędziować? – spytał ratownik, stojący na brzegu. –
przytaknęłyśmy z uśmiechem i na dźwięk gwizdka wskoczyłyśmy do wody. Płynęłyśmy
łącznie dziesięć długości, stylem dowolnym. O dziwo, na ostatnich metrach wyprzedziłam
Irmę i o ułamek sekundy byłam szybsza. Wynurzyłam się z wody i ściągnęłam
okularki oraz czepek, patrząc jak Irma dopływa do końca basenu.
- I co? Chciałaś się ścigać? – uśmiechnęłam się do Irmy,
jednak ktoś inny przykuł moją uwagę.
- Co jest Monia? – spytała Arkadiewna, szukając wzrokiem
punktu, który obserwowałam.
- Nie wiem czy to szczęście, czy pech… - powiedziałam do
siebie zrezygnowanym głosem, widząc jak dwóch osobników zmierza w stronę
naszych torów…
Dodaję wcześniej ,bo
nie chcę trzymać do soboty. Jak wam się podoba? Staram się wydłużać rozdziały,
bo się wtedy lepiej czyta :) Pozdrawiam :)
Proszę, komentujcie, bo naprawdę chcę mieć świadomość, czy jest sens to pisać,
a jak tak, to co mam poprawić, albo dodać :)
Mi się podoba, nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, kogo ona tam zobaczyła ??
OdpowiedzUsuńZostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :)
więcej szczegółów znajdziesz u mnie http://zwyklyczas.blogspot.com/p/liebster-award.html
fajnie się zapowiada ;) czekam na dalszą część :)
OdpowiedzUsuńJasne, że jest sens pisać :) Coraz bardziej mi się to podoba :D Czekam na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńPewnie ,że jest sens pisać! Przepraszam ,że dopiero teraz komentuję ,ale komputer nawalił i nie miałm jak przeczytać, ale nadrobiłam zarówno prolog jak i dwa rozdziały i jestem oczarowana. Na pewno będę tutaj zaglądać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, i zapraszam do siebie na http://siatkarskie-uniesienie.blogspot.com/ ;)
Ciekawie się zapowiada a co z tego wyjdzie to zobaczymy :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego wpisu o którym możesz mnie poinformować :D
Tymczasem zapraszam do siebie na nowy :D
http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
http://4volleyball44.blogspot.com/
Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakiś znak :D
Pozdrawiam gorąco!! :)