czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział 2


Niestety nie we wszystkich przypadkach pomaga założenie plasterka. Tydzień minął od mojego niefortunnego wypadku i akcji z Andersonem. Na chwilę obecną mam serię szwów na łuku brwiowym i limo pod okiem. Nic, tylko rozpaczać. Jak na razie nie wychodzę z mieszkania, bo jeszcze ludzie pomyślą, że Irma mi niezły łomot spuściła, ale za to brzdąkam sobie na moim instrumencie i rozpracowuję nowe nuty. Od ostatniej zabawy w lekarza nie widziałam się z Matt’em. W następnym tygodniu ma się odbyć mecz Zenit Kazań kontra Dynamo Moskwa. Oczywiście moja ukochana Arkadiewna dopchała się i zdobyła dwa ostatnie bilety. I jak tu jej nie kochać? Natomiast, u nas rozpoczyna się liga. Zostałam wyznaczona do wyjściowego składu, oczywiście jako obrotowa. Mam nadzieję, że ten sezon będzie równie owocny jak poprzedni, w którym zdobyłyśmy mistrzostwo Rosji w piłce ręcznej klubów akademickich. Ponad to, Irma została najlepszą zawodniczką turnieju. Może w tym roku mi przypadnie ten zaszczyt? Zobaczymy…

Wstałam wcześnie rano, żeby wyskoczyć do sklepu po bułki. Oczywiście w małym, osiedlowym sklepiku była kolejka jak po bilety na finał IO. Jednak jakimś cudem przedarłam się przez tłum i spokojnym, spacerowym krokiem podążałam w kierunku mojego bloku. Niestety nie dane mi było dojść nawet do właściwej uliczki, ponieważ zza rogu wyłoniła się uśmiechnięta twarz mojego znajomego siatkarza.
- O! Monika, co ty tutaj robisz? – spytał zdziwiony.
- Mieszkam niedaleko. – powiedziałam dosyć nieśmiało, bo nie było się za bardzo czym chwalić. Razem z Arkadiewną mieszkałyśmy w jednej z najbardziej niebezpiecznych i paskudnych dzielnic Kazania. Na szczęście Matt przyjął tą wiadomość bez większego zaskoczenia.
- Jak oko? – spytał, wskazując na moją fioletową otoczkę wokół gałki ocznej, która niestety nie była makijażem, który można łatwo zmyć.
- Już lepiej, jutro idę ściągać szwy. – uśmiechnęłam się.
- To dobrze. Uważaj następnym razem. – pogroził mi palcem, a ja wybuchłam spazmatycznym śmiechem.
- Będziesz na meczu? – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Zdobyłam ostatnie bilety. – odwzajemniłam gest.
- Świetnie! Wychodzę w szóstce, może cię odnajdę w tym tłumie.
- Wątpię. – uśmiechnęłam się i potarłam dłońmi swoje ramiona, ponieważ zrobiło mi się chłodno. – Będę już wracać. Wybrałam się w samej bluzie. To nie był dobry pomysł.
- Zimno ci? – uśmiechnął się i ściągnął swoją, cztery razy większą od mojej bluzę i zarzucił mi ją na ramiona.
- Naprawdę nie trzeba, będzie ci zimno… - próbowałam protestować, ale niestety mi się to nie udało.
- Daj spokój, biegam od godziny i jest mi gorąco. Gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię. – zdecydował. Nie miałam siły, ani w sumie ochoty się sprzeciwiać, dlatego pozwoliłam mu się odprowadzić pod samą klatkę.
- Wejdziesz na kawę? – spytałam, kiedy staliśmy pod drzwiami.
- Przepraszam, ale za godzinę mam trening i muszę się śpieszyć. To do zobaczenia gdzieś na trybunach. – pomachał mi wesoło i pobiegł w swoją stronę. Tak rozpoczęty dzień uważam za udany.

Weszłam do mieszkania w świetnym humorze, zrobiłam sobie kakao i usiadłam na parapecie. Oglądałam zabójczo piękne widoki obskurnych wieżowców. Jednak, jeśli chce się o czymś wnikliwie pomyśleć, to każdy punkt jest dobry. Po kilkunastu minutach, to kuchni wparowała Irma, prawdopodobnie zwabiona zapachem świeżego mleka.
- Hej Monia. – mruknęła ziewając. – Kupiłaś bułeczki zbawicielko! I zrobiłaś mi kakao! – uśmiechnęła się i zaczęła pałaszować swoje śniadanie. Po skończonym posiłku zamieniłyśmy kilka zdań o planach na dzisiejszy dzień, po czym Arkadiewna wyszła do pracy, chcąc później zdążyć na wykłady, ja natomiast pozmywałam naczynia, a później usadowiłam się wygodnie w fotelu z laptopem i zaczęłam przeglądać oferty pracy. Większość z nich, to kelnerki, asystentki na magazynach, jednak ja potrzebowałam czegoś ambitniejszego. Stwierdziłam, że wolę się utrzymywać z gry na koncertach oraz pomocy w filharmonii, niż nosić obcisłą spódniczkę do połowy ud i roznosić piwo panom w klubie. Później wzięłam notatki z wykładów i przypomniałam sobie najważniejsze informacje na poniedziałek. Jutrzejszy dzień chciałam spędzić bardziej kreatywnie, mianowicie pobiegać  i wybrać się na basen, oczywiście jak ściągną mi to paskudztwo z czoła. Kto jak kto, ale ja nie mogę wytrzymać bez sportu więcej niż pięć dni. Dochodziło południe, dlatego zabrałam się za obiad. Siedziałam sobie w domu, a Irma harowała jak wół, dlatego chciałam jej jakoś pomóc. Doszłam do wniosku, że łosoś będzie odpowiednim daniem. Wzięłam potrzebne składniki i zaczęłam przegotowywać rybkę.
Po upływie dwóch godzin, w mieszkaniu pojawiła się młoda pani fotograf, a ja wyciągałam jedzonko z piekarnika.
- Co tak pachnie? – zapytała Irma.
- Zobaczysz. – uśmiechnęłam się i nałożyłam rybę na talerze.
- Zrobiłaś łososia? Chciało ci się? – była wniebowzięta.
- Dla ciebie wszystko! – podałam jej obiad i wyszłam na chwilę do pokoju. Zerknęłam na telefon, a tam dwa nieodebrane połączenia od trenera. Nie miałam zamiaru czekać aż oddzwoni, dlatego sama to zrobiłam. Po trzech sygnałach odebrał.
- Monika! Mam sprawę. – powiedział.
- Słucham trenerze. – starałam się być uprzejma.
- Trzeba nam kogoś do ścierania boiska na mecz z Dinamo. Zgodziłybyście się z Irmą? – spytał z nadzieją w głosie.
- Oczywiście, ale młodzicy nie mogą tego zrobić? – chciałam się wykręcić.
- Nie, przecież wiesz, że pojechali na mistrzostwa do Polski. – No faktycznie. Kurczę, żeby tylko przegrali.
- Czyli mamy się stawić pół godziny przed meczem? – dopytałam dla ścisłości.
- Dokładnie Monisiu. – O jak ładnie… - Bądźcie o 16.30. – powiedział, po czym  pożegnał się i zakończył połączenie. No to mamy ciekawy tydzień. Weszłam z powrotem do kuchni, gdzie Irma kończyła już swoje danie.
- Wiesz, mamy ścierać boisko na najbliższym meczu. – powiedziałam.
- Co? O nie… - mruknęła.
- Czemu nie chcesz? Będziemy bliżej boiska, zobaczysz, będzie super! – uśmiechnęłam się.
- Nie będę siedzieć tam obok, koło tych wszystkich siatkarzy. – powiedziała stanowczo.
- Ale co ci szkodzi! Jesteś fajną dziewczyną, przecież się będziesz podobać.
- No o to chodzi! – mruknęła i wyszła znowu z mieszkania, rzucając krótkie „cześć i dzięki”. No trudno, będę ją musiała jakoś przekonać. Kiedyś w końcu się zgodzi…  Tylko co ją ugryzło?

Następnego dnia wstałam o wiele wcześniej niż zwykle, przebrałam się, zjadłam śniadanie i wskoczyłam na mój ukochany rowerek, po czym pojechałam do szpitala. Na szczęście nie było dużych kolejek na izbie przyjęć, dlatego uwinęłam się w niecałą godzinkę. Po ściągnięciu tego ohydztwa byłam „wolna”. Wpadłam do domu i przepakowałam torbę, wrzucając do niej to, co wpadło mi w ręce, czyli całe wyposażenie na basen, buty do bieganie, koszulka i spodenki na siłownię. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Była sobota, więc nie miałam ani treningów, ani wykładów. Otworzyłam drzwi do pokoju Irmy i zaczęłam ją budzić, jak jakiś morderca.
- Czego? – mruknęła zaspana.
- Lecimy na basen, potem na siłkę i pobiegać! Wstawaj!
- Pogięło? Jest po dziewiątej… - marudziła.
- Wstajesz, albo koniec z łososiami i mleczkiem na śniadanko. – pogroziłam jej. Podziałało.
- No niech ci będzie. – zwlokła się z łóżka i za dwadzieścia minut była gotowa.

Wyszłyśmy z mieszkania, zawzięcie rozmawiając o zbliżającym się meczu. Doszłyśmy do krytej pływalni, przebrałyśmy się w stroje kąpielowe i wyszłyśmy z szatni.
- To jak koleżanko? Dziesięć długości na rozruch, a potem proponuję mały rewanżyk za ostatni  wyścig. – powiedziała Irma, a mnie ścięło z nóg.
- To było tak dawno… - naprawdę nie chciałam się z nią ścigać. Wybitną pływaczką nie byłam, za to Irma tak.
- Jedziemy Monika, jak mnie już wyciągnęłaś, to teraz „cierp ciało, jak żeś chciało”. – skąd ona zna polskie przysłowia?

No trudno. Zrobiłyśmy to nieszczęsne dziesięć basenów, a potem stanęłyśmy przed stopniami z zamiarami ścigania się.
- Posędziować? – spytał ratownik, stojący na brzegu. – przytaknęłyśmy z uśmiechem i na dźwięk gwizdka wskoczyłyśmy do wody. Płynęłyśmy łącznie dziesięć długości, stylem dowolnym. O dziwo, na ostatnich metrach wyprzedziłam Irmę i o ułamek sekundy byłam szybsza. Wynurzyłam się z wody i ściągnęłam okularki oraz czepek, patrząc jak Irma dopływa do końca basenu.
- I co? Chciałaś się ścigać? – uśmiechnęłam się do Irmy, jednak ktoś inny przykuł moją uwagę.
- Co jest Monia? – spytała Arkadiewna, szukając wzrokiem punktu, który obserwowałam.
- Nie wiem czy to szczęście, czy pech… - powiedziałam do siebie zrezygnowanym głosem, widząc jak dwóch osobników zmierza w stronę naszych torów…

Dodaję wcześniej ,bo nie chcę trzymać do soboty. Jak wam się podoba? Staram się wydłużać rozdziały, bo się wtedy lepiej czyta :) Pozdrawiam :) Proszę, komentujcie, bo naprawdę chcę mieć świadomość, czy jest sens to pisać, a jak tak, to co mam poprawić, albo dodać :)

5 komentarzy:

  1. Mi się podoba, nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, kogo ona tam zobaczyła ??


    Zostałaś przeze mnie nominowana do Liebster Award :)
    więcej szczegółów znajdziesz u mnie http://zwyklyczas.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  2. fajnie się zapowiada ;) czekam na dalszą część :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, że jest sens pisać :) Coraz bardziej mi się to podoba :D Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie ,że jest sens pisać! Przepraszam ,że dopiero teraz komentuję ,ale komputer nawalił i nie miałm jak przeczytać, ale nadrobiłam zarówno prolog jak i dwa rozdziały i jestem oczarowana. Na pewno będę tutaj zaglądać :)

    Pozdrawiam ciepło, i zapraszam do siebie na http://siatkarskie-uniesienie.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie się zapowiada a co z tego wyjdzie to zobaczymy :D
    Nie mogę się doczekać kolejnego wpisu o którym możesz mnie poinformować :D
    Tymczasem zapraszam do siebie na nowy :D
    http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
    http://4volleyball44.blogspot.com/
    Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakiś znak :D
    Pozdrawiam gorąco!! :)

    OdpowiedzUsuń