wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 1


- Monia! – krzyknęła Irma na całe gardło, zaznaczając samogłoskę „a” swoim rosyjskim akcentem. No tak. Rano, siódma. Siódma? Jak ja się spóźnię na pierwszy wykład z cytofizjologii w roku, to mnie chyba Lebiediew zabije!

Zerwałam się na równe nogi, potykając się o każdy kant szafek i każdy róg dywanów. Wpadłam do kuchni, zerkając wcześniej w korytarzu do lusterka. Moje czarne kłaki były wygięte we wszystkie możliwe strony. Oczy podpuchnięte, a twarz zadrapana, prawdopodobnie od guzika przy poduszce.
- Jak ty wyglądasz. – podsumowała moja współlokatorka, nie odrywając wzroku od talerza, na którym leżały resztki twarożka. Jak zwykle, Irma ubrała się w jasną marynarkę i ciemne jeansy, na nogi założyła wysokie szpilki, które ukrywały jej mikroskopijny wzrost. Jej lekko pofalowane włosy opadały delikatnie na ramiona. Zawsze podziwiałam ją za ten stoicki spokój i elegancję wymalowaną na twarzy.
- Wiesz, właśnie wstałam. – uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z lodówki mleko, po czym wypiłam jednym haustem pół butelki. Na ten widok Irma się tylko skrzywiła i pokręciła głową.
- Ty nigdy się nie nauczysz dobrych manier… - powiedziała.
- Jak muszę, to przestrzegam, a na razie „wolność Tomku w swoim domku”. – rozłożyłam bezradnie ręce z uśmiechem na ustach. Koleżanka chyba mnie nie zrozumiała, bo polskie przysłowie tłumaczone na język rosyjski chyba nie ma sensu. Wpakowałam w siebie kanapkę z sałatą, przebrałam się w miarę wygodne ubrania i pobiegłam do łazienki trochę ogarnąć swoje diabelskie włosy. Nie malowałam się, gdyż stwierdziłam, że moich ciemnych oczu nie ma sensu bardziej podkreślać. Złapałam plecak, ubrałam kurtkę, wysokie kozaki, na koniec opatuliłam się szczelnie szalikiem i wyszłam z mieszkania, rzucając Irmie krótkie „cześć”. 

Szłam szybkim krokiem, omijając wielkie kałuże na chodniku, które powstały zeszłej nocy. Pogoda nie dopisywała, mój warkocz, wystający spod kaptura był już cały mokry od wilgotnego powietrza. Po dwudziestu minutach drogi znalazłam się w budynku „uniwerku”, zostawiłam kurtkę w malutkiej szatni i pomaszerowałam w kierunku sali. Spóźniłam się, ale na szczęście profesora jeszcze nie było. No tak, na nas będą wrzeszczeć, ale sami się spóźniają. Zajęłam swoje miejsce, a obok mnie… O RANY BOSKIE! – Ivan.
- Hej Monia… - on tak zawsze.
- Cześć. – zdobyłam się na wymuszony uśmiech.
- Dawno cię nie widziałem, nie było cię w kraju? – spytał.
- Pojechałam do Brazylii. – powiedziałam, nie odrywając wzroku od notatek, które wyciągnęłam z plecaka.
- A może wyskoczysz dzisiaj na kawę po wykładach, co? – Ivan poruszył brwiami. Chwała Bogu, że miałam już co innego na głowie.
- Mam trening. – mruknęłam.
- A nie odpuścisz sobie raz, dla mnie? – dalej mnie zadręczał.
- Nie, nie odpuszczę… - przerwałam, bo w drzwiach pojawił się Lebiediew.

Wykłady minęły w ekspresowym tempie. Na korytarzu minęłam się z Irmą. Umówiłyśmy się, że zaczekam na nią o czternastej pod halą sportową. Zostało mi już tylko przysposobienie biblioteczne, czyli nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Ale cóż, trudno, sama sobie medycynę wybrałam. Szybko wyszłam z budynku uczelni i pognałam na trening. Przed wrotami czekała na mnie Irma i razem weszłyśmy do środka. W szatni zostałyśmy powitane szczerym uśmiechem przez pozostałe zawodniczki. Jedna z nich nawet mówiła po polsku, więc mogłam sobie „po ludzku” porozmawiać. Po krótkiej, ale tradycyjnej dla nas gadce wyszłyśmy z szatni i poszłyśmy na halę, gdzie czekał na nas trener Repnin – nieprzyjemny facet, ale trenerów się nie wybiera. Prowadziłam rozgrzewkę, co mi wcale nie przeszkadzało. Zrobiłam najlżejszą jaką się dało. Podziękują mi później. Trener podzielił nas na dwie drużyny. Skład meczowy, na resztę. W klubie jest idealna ilość osób i nikt nie musi siedzieć na ławce. Jestem obrotową, więc musiałam się trochę nabiegać, ale parę razy nie mogłam się powstrzymać zdobyłam cztery bramki ze skrzydła. Irma radziła sobie równie dobrze. Jest kapitanem zespołu i jest jedną z tych, które dają z siebie najwięcej. Poświęcałam się sto razy, jednak za sto pierwszym wpadłam na bramkę i jakimś dziwnym trafem rozcięłam łuk brwiowy. Od razu pojawiły się przy mnie przerażone dziewczyny, ale przecież nic takiego się nie stało. Boli jak cholera, ale do przeżycia. Wstałam otrzepałam się i starłam ociekającą krew. Podbiegł trener.
- Monika, może idź lepiej coś z tym zrób. – wskazał na ranę, z której pulsowała krew.
- Dobrze trenerze. – nie miałam ochoty się sprzeciwiać, więc pomaszerowałam w kierunku szatni, próbując jedną ręką zatamować krwotok. Szłam przy ścianie, z przymkniętym lewym okiem. Prawym dojrzałam zarys dobrze zbudowanej, wysokiej sylwetki, która zbliżała się do mnie coraz szybciej. W końcu zorientowałam się kto to był.
- Co ci się stało, może ci pomogę? – powiedział dwumetrowy chłopak, kładąc mi dłoń na ramieniu, a drugą dotykając krwawiącego miejsca.
- Nie dzięki, serio. Poradzę sobie. – mieszałam się.
- Oj, nie marudź, tylko chodź do szatni, chłopaki chyba mają tam jakąś apteczkę. – Można powiedzieć, że siłą zaciągnął mnie do szatni, gdzie siedziała cała drużyna Zenitu Kazań. Oczy wyszły mi z orbit, ale posłusznie usiadłam na ławce, nie zważając na pytające spojrzenia zawodników.
- Matt, wiesz, że to nie jest miejsce dla osób postronnych? – stwierdził Wołkow.
- Jak dziewczyna tu do ciebie przychodzi, to się jakoś nie przejmujesz tym faktem. – odparł, cały czas szperając w szafce, szukając jakichś bandaży. Aleksandr nic nie odpowiedział, tylko wyszedł z szatni, a za nim prawie cała drużyna, bo został tylko Matt.
- Co ty wyprawiałaś na tym boisku? – uśmiechnął się, przykładając mi do czoła zimny okład.
- Jestem obrotową i musiałam się trochę natrudzić, żeby ominąć blok. – powiedziałam jednym tchem.
- O! Grasz w ręczną? – zaprzestał na chwilę swoich poczynań.
- Tak, od dziesiątego roku życia. – uśmiechnęłam się. – Matthew idź, bo się późnisz na trening. Dzięki, ale i tak pewnie będę musiała jechać na pogotowie z tym fantem.
- Może cię zawieźć? – spytał zatroskany.
- Naprawdę nie trzeba, chcesz, żeby cię trener ochrzanił?
- Przecież sama nie możesz… - nalegał.
- Anderson! Na siłownię! – warknęłam groźniej, jednak ciągle żartem, na co Matt zaczął się śmiać.
- Widzę, że wiesz jak się nazywam. – uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Trudno nie wiedzieć. – wyszczerzyłam się i wyszłam z szatni, uprzednio machając mojemu lekarzowi. Przebrałam się i powoli szłam korytarzem w kierunku wyjścia.
- A powiesz mi chociaż jak masz na imię? – nagle przede mną wyrósł siatkarz.
- Monika. – uśmiechnęłam się.
- To nie jest rosyjskie imię. – zdziwił się. – Jesteś Polską?
- Pół Polką, pół Brazylijką. Nazywam się Monika Valentina Gonzalez. Nie pytaj jak znalazłam się w Rosji, bo to długa historia. Jeszcze raz ci dziękuję. – pożegnałam się z Andersonem i wyszłam z hali.

Pierwszy rozdział za nami ;) Mam nadzieję, że lubicie Andersona? Komentujcie! :)

5 komentarzy:

  1. Faaaajny ten rozdział :)
    Zapowiada się całkiem ciekawie.
    Co do Andersona... Ten 'twój' Matt wydaje się świetnym facetem i mam nadzieję, że tak zostanie. :) Jako zawodnika nawet go lubię, ale nie można powiedzieć, żebym była jego wielką fanką czy coś. Raczej neutralne nastawienie :D
    Pozdrawiam i do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Wybrałam Andersona, bo mało jest opowiadań o nim, a ja chciałam stworzyć coś oryginalnego :)

      Usuń
  2. Tak właśnie myślałam, że to Anderson ;>
    Fajnie, że zrobiłaś z nim opowiadanie ;)
    Już się nie mogę doczekać następnego ;P
    Co ile dodajesz nowe rozdziały?..
    Pozdrawiam, Natka *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Award.
      Więcej informacji pod adresem: http://tlw-the-last-word.blogspot.com/
      ;>

      Usuń
  3. Pierwszy rozdziałma już za mną ;) Bardzo mi się spodobał pomysł z Monika i Matt'im ^^ Dobra, zabieram się za 2

    OdpowiedzUsuń